Wczoraj były moje urodziny. Jeszcze w Polsce usłyszałam od znajomego, że w Monzie pod Mediolanem jest najlepsza pizzeria w całej okolicy. W tym tygodniu wszystko jest zamknięte, bo włosi są na wakacjach, więc knajpa pewnie też, ale co innego mam do roboty, jeśli nie spróbować. W ostateczności wstąpię do innej na pizzę (jestem tu 3 tygodnie i jeszcze żadnej nie jadłam) i wino. Okazało się, że kanjpa nie jest w Mozie, tylko w innej mieścinie trochę dalej, jakieś 40 km od Mediolanu. Sprawdziłam na necie połączenia kolejowe i o 13.15 wyruszyłam na dworzec, z którego pociąg odjeżdżał o 14.05. Miałam sporo czasu, ale wolałam nie wpadać w ostatniej chwili bez biletu tu, w kraju, gdzie nie wszystko jest dla mnie oczywiste. Na dworcu na spokojnie kupiłam bilet i znalazłam numer peronu na rozkładzie jazdy, była 13.45. Prosto z dworca wchodziło się na perony od 1 do 11 (ja miałam 18), pozostałe były za torami i nigdzie nie widać przejścia. Wracam do kasy i pytam się (na migi) jak dojść do 18, a kobieta - informacja na peronie 11. Po co mi informacja? Chyba sama wie gdzie jest wejście na perony na dworcu, na którym pracuje. W końcu spotykam jakiegoś faceta i on mi tłumaczy. W lekkiej panice - jest 13.55 wchodzę na peron. Pusto. Ok, wszyscy wyjechali z miasta. 14.03 - nadal nikogo nie ma i nic się nie wyświetla. 14.07. Ok, zauważyłam już, że lekkie spóźnienia pociągów są tu normą. 14.17. Zrezygnowałam. Wkurzona wracam do informacji, bo wiem, że następny pociąg jest o 16.30. Pytam się pana w informacji czy mówi po angielsku. No. Ekstra. A ktokolwiek inny? No. Bomba. Pokazuję mu, że chcę pojechać do Carate, a on mi, że pociąg będzie o 16.30. Wyjaśniłam mu, że ja chciałam tym o 14, ale nie przyjechał. W takim razie powinnam wsiąść w najbliższy pociąg do Monzy i tam przesiąść się na autobus. Mój bilet jest ważny na całą tą trasę. Ok, niech będzie, zawsze to lepsze niż czekanie ponad 2 godziny na pociąg, który nie wiadomo czy przyjedzie. Dojechałam do Monzy w 15 minut. Na stacji wszystko zamknięte, zero informacji. Poszłam na najbliższy przystanek autobusowy i pytam się młodych chłopaków o mój autobus. Mówią po angielsku, pełen sukces. Uprzejmie informują mnie, że do Carate to tylko autobusem, a nie pociągiem i że muszę wsiąść w 720. Sprawdzam wszystkie rozkłady jazdy. Akurat 720 brak. Czekam 20 minut i odprawiam kolejne autobusy, ale nie mój. Wyjęłam książkę. Po 40 minutach podjeżdża autobus o innym numerze, ale ma napisane Carate. Pytam się kierowcy pokazując mój bilet, a on na to, że ten autobus jedzie do Carate Brianzy, a nie Carate Calo. Okazało się jednak, że ten kierunek nawet lepiej mi pasuje i mój bilet kolejowy o dziwo jest ważny i na PKS i do innej miejscowości. Nie wnikam. Dojechałam na miejsce po kolejnych 30 minutach. Moja podróż trwała 3 godziny zamiast 1,5. Carate Brainza okazało się dziurą, w której nic nie ma. Knajpy nie znalazłam, ale i tak pewnie była zamknięta. Szczerze powiedziawszy, to przeszłą mi ochota na cokolwiek. Poszwędałam się trochę i pojechałam z powrotem (na gapę, bo nie dało się mimo najszczerszych chęci kupić biletu). Tym sposobem o 18 wylądowałam z powrotem w Monzie, która jest ślicznym miasteczkiem, więc resztę wieczoru z przyjemnością pospacerowałam po starówce. Nie znalazłam żadnej otwartej knajpy z jedzeniem. Wróciłam do domu, po dordze kupiłam wino i odgrzałam kluski z sosem, które zrobiłam w piątek. I tak wyglądała moja wykwintna kolacja urodzinowa.
P.S. Do tej pory nie wiem dlaczego pociąg nie przyjechał i czy on wogóle kursuje.
niedziela, 19 sierpnia 2007
Wycieczka marzeń
Autor:
Lalaith
o
13:57
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz