czwartek, 9 sierpnia 2007

Moja stopa dotknęła ziemi obiecanej.

Wylądowałam.
Jest piękny słoneczny ciepły dzień (w Polsce było zimno i padało).
Z lotniska do miasta jedzie się godzinę autobusem. Sam lot trwał zaledwie dwie z małym hakiem, więc trochę denerwuje fakt, że lotnisko jest tak daleko. Wysiadka pod dworcem kolejowym. Tu już przyszalałam i wzięłam taksówkę aby podwiozła mnie pod drzwi. Ostatecznie mam ponadnormatywną walizkę, więc nie będę jej tachać jak jakaś idiotka przez środek miasta w upale, dysząc i sapiąc nie mając jeszcze pojęcia o tutejszych środkach komunikacji.

Mam zarezerwowane miejsce w Rezydencji w centrum miasta. Ciekawe jak wygląda rezydencja wynajmująca pokoje. Okazuje się, że jest to budynek przy jednej z głównych ulic z recepcją na dole. Środek urządzony w klasycznym stylu nieprzeszkadzającym nikomu z kremowymi ścianami, drewnianą recepcją i scenkami rodzajowymi z polowań na ścianach. Na recepcji siedzi szeroko uśmiechająca się murzynka, jak się później okazało z Kuby. Mój apartament w rezydencji okazuje się urządzonym w podobnym stylu co dół pokojem wielkości mojej sypialni (około 10m2), w którym zdecydowaną większość miejsca zajmuje podwójne łóżko made in IKEA z aneksem kuchennym na przeciwko wejścia szerokości rozpostartych ramion (moich ramion) i zadziwiająco dużej w porównaniu z resztą łazienki, w której mieszczą się wanna i bidet. Jak na przejściowe mieszkanie, za które nie płacę to może być. Plusem jest działająca klimatyzacja. Wrzucam swoje rzeczy do środka, przebieram i postanawiam ruszyć w miasto, bo jak się okazuje za godzinę zamkną mi sklep spożywczy na dwugodzinną sjestę, a ja po jogurcie z rana jestem już trochę głodna.

Brak komentarzy: