27 lipiec, 3 dni do wylotu.
Termin wylotu: poniedziałek, 7:50 rano. Auuć, boli. 7:50, czyli na lotnisku trzeba być o 6:20, wyjechać z domu o 6:00, wstać gdzieś przed 5:00. Jejuś. Dobrze, że nie lata się tak codziennie.
Dziś mamy piątek. Spotkanie ze znajomymi o 20. Czyli zostaje sobota i niedziela na spakowanie się. Spokojnie się wyrobię, przecież na początek zabieram tylko ubrania na miesiąc i to co niezbędne do pracy. Cała reszta zostaje w mieszkaniu i jak wrócę za miesiąc to się zastanowię, co zabrać, co przewieźć do rodziców, a co zostawić w mieszkaniu. Jest nieźle.
Telefon. Jest ktoś chętny do wynajęcia mieszkania. Ok, może być. Umówiłam się na oglądanie w sobotę. Lepiej załatwić to jeszcze teraz, żeby mieć czas do namysłu i nie zostawiać wszystkiego na te 3 dni jak będę tu we wrześniu.
Sobota. Spokojnie wstaję (w końcu mogłam się wyspać), śniadanko, małe zakupy, tylko na 2 dni. Nastawiam pranie pierwsze, drugie… Zaczynam rozglądać się po mieszkaniu co tak na prawdę muszę zabrać oprócz ubrań. Nadchodzi godzina 16 i kobitka zjawia się na umówione spotkanie. Wchodzi, rozgląda się i stwierdza, że się jej podoba. Mała przechadzka, dochodzimy do konkretów, czyli kosztów. Chwilę się zastanawia, mówi, że niby jeszcze sprawdzi budżet, ale właściwie to ona je weźmie. Jest tylko mała prośba. Czy ona może wprowadzić się już?:) JUŻ?! JAK TO JUŻ?! Tzn. w poniedziałek, jak tylko ja wyjadę. Panicznym wzrokiem błądzę po pokoju. Jezu, ale tu są wszystkie moje rzeczy! Przed oczami staje mi stos kartonowych pudeł, szafa książek, kuchnia… rany, kuchnia! Wszystkie garnki, talerze, tony kieliszków, które ledwie co dostałam na parapetówie, a od których pudła oczywiście wyrzuciłam, bo niby po co mi one... płyty, sprzęt grający, innymi słowy cały ten majdan! Czy ona zwariowała?! Ja ledwie co kończę trzecie pranie, a ona chce żebym w …. no tak dziś do północy to 8 godzin, jutro jestem trochę już umówiona, więc gdzieś może ….10 godzin i mam znaleźć w tym czasie pudła kartonowe (pamiętajmy jest weekend, wszystko zamknięte, brak dostaw do sklepów), spakować wszystkie moje rzeczy i spakować się do Włoch. Absolutnie, niepodważalnie niewykonalne!
No i co? W mieszkaniu z moich rzeczy został rower, bo nie było jak przewieźć. Jak się człowiek spręży, to wszystko się da. Trzeba tylko zorganizować odpowiednia ekipę, czyli MAMĘ.:) Ojciec przywiózł w niedziele pudła (w całej okolicy znalazłam jedno, mówiłam – weekend). Ja spakowałam się do Włoch, większość kuchni, książki, łazienkę i sprzęt, mama całą garderobę i wszystko inne co zostawiłam po sobie nie mając na to czasu. Moja pościel jest już w maglu, a kobitka mogła się wprowadzić od środy. Może ktoś potrzebuje niezaplanowanej przeprowadzki w ekspresowym tempie?
Tylko mi nie mówcie, że ja zawsze w ostatniej chwili się pakuję, przecież w planie była jedna walizka, a nie całe moje życie.
czwartek, 9 sierpnia 2007
Pakowanie
Autor:
Lalaith
o
19:55
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz