Wyruszylam w moja podroz w nieznane. Wsiadlam do pociagu relacji Mediolan – Florencja. Bylam grubo przed czasem, bo nie bylo lepszego polaczenia z Monzy, wiec zajelam strategiczne miejsce na korytarzu. Wybralam sobie siedzonko w dobrej odleglosci od drzwi wejsciowych i kibelka i jedyne bez poreczy, ktora sie wrzyna w kark gdy chce sie oprzec o sciane. Nawet nie bylo tak zle, lepiej niz oczekiwalam, daleko bylo do dawnych czasow na trasie Warszawa – Zakopane w pierwszy dzien ferii. To bylo przezycie! A tu, bulka z maslem. Od Bolonii nad glowa wisialy mi niezbyt rozkoszne wylewajace sie ze spodni biale brzuszki nalezace do polskiej pary. Na wszelki wypadek nie odezwalam sie.
Pierwszy przystanek – Florencja. Tlum ludzi wsrod ktorych kraze nie bardzo wiedzac co ze soba zrobic, bo mam na tyle malo czasu, ze nie moge zrobic porzadnego zwiedzania. Krece sie zatem po okolicy i ogladam wszystko z zewnatrz. Kolejka do katedry okreca sie wokol niej dwa razy. Mi pozostaje poleganie na wyobrazni, ktora na podstawie przewodnika kreuje zapierajacy dech w piersiach widok ogromnej kopuly katedry z tarasem widokowym przylegajacym do jej wewnetrznych scian. Coz to musi byc za widok! Ale zejdzmy na ziemie, powrocmy do rzeczywistosci. Przebijam sie przez uliczki, koscioly, ratusze, rezydencje bogatcyh i inne atrakcje. Wypadam na plac, gdzie stoi wielki Dawid Michala Aniola. On jest wielki! I wszystko ma wielkie! (I nie mowie tu tylko o dloniach). No fakt, tak jak popatrzyc na cialko, to kawalek niezlego faceta by z niego byl, nic dziwnego, ze go uwazaja za przyklad idealu meskiego ciala. I powiedzcie mi jak to jest? Kobieta idealna ewoluuje. Czasem blada jak sciana, czasem slonecznie opalona, czasem o rubensowych ksztaltach, czasem chuda jak patyczak na wybiegu. A facet, tak i wtedy, tak i teraz ma tak samo idealne cialo. Mozna stac i wzdychac. Potwierdza sie prawda ogolnie znana – zadne zdjecia nie pomoga, nie ma to jak zobaczyc na wlasne oczy w calej okazalosci.:) Nie bez ociagania oddalam sie by ogladac inne posagi – Neptuna, trzy chimery i nie wiem jeszcze co. To byla najlepsza galeria rzezb jaka do tej pory widzialam.
O kurczaki! Musze zdazyc na lotnisko odebrac moj zamowiony samochodzik. Oby tylko tam byl, oby byl, bo inaczej jestem ugotowana!
Lotnisko to mini barak, jak na awionetki, a podobno miedzynarodowe. Parking z samochodami z wypozyczalni byl wiekszy niz samo lotnisko. Samochod jest, stoi, wszystko przygotowane. Obrzydliwy blekitny gadzecik, pasuje tylko do szpilek i rozowej torebki, akurat jak dla damulki, czyli zupelnie nie jak dla mnie.:) Fiat Panda nie nalezy do najpiekniejszych samochodow swiata, ale przeciez nie o to tu chodzi, wazne, zeby byl sprawny i niezawodny (Fiat, dobre sobie, kogo ty probujesz oszukac?). Pan daje mi kluczyki, miejsce 123 i radz sobie pani sama. Szabla w dlon i jedziemy. Zadanie – rozpracowac jak to dziala, wydostac sie z miasta, wjechac na wlasciwa autostrade, rozszyfrowac system placenia za autostrade (nigdy tego wczesniej nie robilam) i jakos dac sobie rade bez GPSa. Przez pierwsze 3 kilometry spocilam sie jak szczur, robilam dziwne zmiany pasow, zupelnie niepotrzebnie, ale poniewaz wszyscy jezdza tu jak stuknieci, nikt nie zwracal na mnie uwagi. Praktycznie nie ma problemu jak komus zajedziesz droge, skrecisz w lewo majac migacz w prawo, przejedziesz na czerwonym, a kierunkowskazow wogole nikt nie uzywa (obserwowalam wszystkie 4 dni, ani razu zaden z samochodow go nie wlaczyl opuszczajac rondo, ktorych tu sporo, no bo po co?). Klaksonu uzywa sie w jednym przypadku – jak za wolno jedziesz.:) Wszytko sie udalo, wyjechalam na autostrade (kolory niebieskie i zielone dla okreslenia autostrady i drogi normalnej sa tu na odwrot), udalo mi sie nie zjechac z niej w zlym miejscu (jak na pasie po ktorym jedziesz jest napisane zjazd do Florencji, to wcale to nie oznacza, ze ten pas zawiezie cie do Florencji) i zaplacic za autosrade (samoobsluga, same guziki i dziurki opisane po wlosku, nic nie rozumiem, ale naciskam najwiekszy i najbardziej wytarty). Z atlasem na kolanach, radiem z jedyna odbierajaca stacja i klima ktorej nigdy nie znalazlam (na szczescie nie bylo tak goraco) szczesliwie dojechalam do Arezzo.
Jakie ono sliczne!!! Jakie cudowne!! Ogladaliscie Zycie jest piekne? Tak wlasnie wyglada Arezzo. Wspinam sie na szczyt gory idac brukowana ulica tylko dla pieszych wsrod sredniowiecznych domow kamiennych. Jest pieknie, jest cudownie, popoludniowe slonce wydobywa z nich terakotowy kolor. Nie ma natloku turystow, mozna odetchnac, jesc lody na schodach kosciola i rozkoszowac sie widokiem. Jeszcze udalo mi sie zobaczyc przed zamknieciem freski Pierro della Francesca. Prawdziwa historia krzyza. Malunki tak trojwymiarowe, ze prawie rzeczywiste. Jak na swoje czasy facet byl geniuszem.
Docieram na glowny plac. Jaki on smieszny, taki przekrzywiony, pochylony, bardzo spadzisty. Nie da sie grac w pilke, bo spada tylko w jednym kierunku. Wszystko dookola jakby czas sie zatrzymal, kamienice, ratusz, podcienia, studnia na srodku, niesamowite. Czy ja moge tu zostac, czy musze jechac w dalsza podroz? Jak to jest takie cudowne, to co bedzie dalej?
Wybralam sie na kolacje. Znalazlam osterie, mala, ciasna, z mnostwem bibelotow na scianach, obrusach w kratke, papierowych serwetach, waska jak tramwaj, ciasna, goraca, prawdziwie lokalna, wloska, idealna. Zamowilam kawalek wieprzowiny z grill, fasolke i wino domowe na kieliszki. Jedzenie lokalne, typowe, na bialych talerzach troche jak z GSu, smaczne, nie wystawne, dokladnie takie jak chcialam. Przy stoliku obok para zamowila specjalnosc okolicy – Fiorentine, czyli stek wolowy z koscia z grilla. Danie numer jeden, kazdy musi sprobowac. Ja na szczescie jestem juz troche w temacie, bo turysta swiezynka, kuszony opisami w przewodniku moze nieopatrznie zamowic sobie taki kotlecik, a wtedy pani przynosi talerz, albo moze deske, albo co innego co uniesie miesko srednicy 30 centymetrow, grubosci 5.:) Danie to jest tylko na wage. Minimalna wielkosc kotlecika – 1 kilo, tak jak sie idealnie odrabuje „plasterek” od calosci.:) Jedyna mozliwosc – zjesc na spolke, co tez obserwowana para uczynila.
Czas sie zbierac do hotelu. Oczywiscie nie wydrukowalam sobie mapki dojazdu, mam sam adres i opis w pamieci, ze znajduje sie ponad miastem, z pieknym widokiem na nie. Udaje sie poza miasto, w gore. Jest ciemno, bardzo ciemno, nie ma latarni, nie ma ludzi, nie ma sie kogo zapytac. Jest! Jest! Facet dowozacy pizze, zlapac, bo to jedyna okazja. Hotel zna, ale jest z kompletnie drugiej strony miasta. Pani pojedzie w tamte okolice i zapyta sie dalej. Tak tez zrobilam. Po drugiej stronie miasta zlapalam kogos na stacji benzynowej. Parka objasnia mi droge – na rondzie prosto, potem po luku do gory skrecic w prawo, dwa ronda, na trzecim w lewo, kierowac sie na zona industriale, na swiatlach w prawo, a potem powinny byc juz znaki. Po drugim rondzie mozna sie totalnie zakrecic, na trzecim kompletnie stracilam orientacje w terenie, nie mialam pojecia z ktorej strony jest Arezzo, ale wiedziona jakims dziwnym instynktem po 3 rondach, 2 zjazdach na autostrade, na ktora nie wjechalam, 4 swiatlach, 5 zakretach, dawno po danych mi wskazowkach, jakims cudem wyladowalam pod hotelem, ktory wedlug mojego rozeznania znajdowal sie na kompletnym bezludziu w okolicy przemyslowej. Nie ma to dla mnie zadnego znaczenia. Ja tu zamierzam sie przespac, rano wrzucic cos na zab i zabierac sie jak najpredzej. Co tez uczynilam. Z bolem serca zrezygnowalam z potancowki emerytow i rencistow, ktora miala miejsce na parterze. Musze przyznac, ze idealnie komponowali sie z wnetrzem, ktore tez czasy swojej swietnosci mialo juz za soba.
czwartek, 22 maja 2008
Toskania dzien 1 - Arezzo
Autor:
Lalaith
o
16:27
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz