środa, 6 lutego 2008

Weekend narciarski

Umowilam sie z Ewelina, ze pojedziemy razem na narty w weekend. Tzn. wspolny wyjazd mial wygladac tak, ze ona rusza z Monachium, a ja z Mediolanu i spotykamy sie gdzies w polowie drogi.:) Wybralam miejsce kolo Bolzano, jakies 300 km od kazdej z nas. Ewelina zabukowala miejsce, ja mialam wrocic samolotem w piatek poznym wieczorem do Mediolanu, a w sobote wstac o chorej godzinie poznonocnej, czyli jakiejs 5, zeby sie wyrobic na pociag. Plan idealny. Bede sie slaniac na nogach na tych nartach w sobote, ale sport zna i nie takie wyrzeczenia. Wszystko byloby cudownie, gdyby nie wiadomosc, ktora spadla na nas jak grom z jasnego nieba, ze babcia Eweliny zmarla w nocy z czwartku na piatek. W takich okolicznosciach Ewelina musiala jechac raczej do Polski, a nie do Wloch. Cholercia. I co tu teraz zrobic? 300 km i pobudka o 5 rano nie wydaja sie juz tak atrakcyjne.

Przypomnialam sobie slowa Wilmy, ze jak ona mialaby jechac na narty pociagiem to wybralaby Bardonecchie w Piemoncie, przy grnicy z Francja. Z Mediolanu jest bezposredni pociag do Paryza, ktory po 2,5 godzinach jazdy zatrzymuje sie w tej miescinie. Opcja wydaje sie byc bardziej atrakcyjna. Skoro juz sie nastawilam na te narty, wszystko przygotowane, to jade. Nie mam zabukowanego noclegu, ale jest weekend w polowie stycznia, wiec nie nalezy sie spodziewac oblezenia. Po dotarciu na miejsce udalam sie prosto do informacji turystycznej z zapytaniem o nocleg. Pani miala wybitnie nowoczesny system wyszukiwania, czyli telefon i dawaj dzwonic po wszystkich kto ma miejsce. Moje oczekiwania – tanio, dla 1 osoby, blisko wyciagow lub skibusu okazaly sie wygorowane. W koncu udalo sie cos znalezc, ani tanio, ani blisko, skibusu tez brak, bo w weekendy jezdzi tylko po scislym centrum, dalej tylko w dzien powszedni – bardzo logiczne, jak wszystko w tym kraju. Dotarlam, z calym bagazem na plecach, nartami itp. W sumie 2 kilometry marszu pod gore. Bylam zmachana, spocona, zmeczona, a przede mna caly dzien na nartach. Zakwaterowalam sie, przebralam i znow piechota z nartami na barkach ta sama droga w dol, do wyciagu. Na miejscu kolejka do kasy po skipassy, stalam pol godziny, koszmar. Ostatecznie wsiadlam na wyciag o 13, troche pozno jak dla mnie, ale mowi sie trudno. Musialam zmienic buty na narciarskie, wiec plecak z moim zostawilam pod wyciagiem. Nie bylo to optymalne wyjscie, ale lepszego nie widzialam.

Osrodek przyjemny, ale troche za bardzo dla dzieci – duzo tras niebieskich, malo ambitnych i sporo orczykow. Ja juz jestem na to za stara i musze miec kanape, a przynajmniej stare krzeslo. Jednak pogoda dopisala i caly czas prazylo slonce. Bardzo przyjemny dzien. Jezdzilam do samego konca. Wracalam na dol juz po zamknieciu wyciagow. Trasa schodzi wprost na plac, gdzie zostawilam plecak. I co ja widze... jakis gosc gadajac przez komorke bezczelnie idzie z moim plecakiem w moja strone. Zachamowalam tuz przed nim i mowie: Sorki, ale to jest moje. A on na to: O przepraszam, myslalem, ze moje. I oddal mi moj plecak. Caly czas lekko zszokowana stalam z wpietymi nartami i moim plecakiem w reku i patrzylam jak sie oddala. I co? I niby co mialam zrobic? Krzyczec, ze zlodziej, ze policja itd? Przeciez mi oddal. Pobiec, pobic... Swoja droga jakbym mu przylozyla butem narciarskim w czule miejsce, to juz by chyba nic nie splodzil.:) Ale moglabym odpowiadac przed sadem za nadmierne uzycie sily, niewspolmierne do wyrzadzonej mi szkody i dopiero bym sie ugotowala. Czulam sie jak kompletna kretynka, ale nic nie moglam zrobic. Koles jak sie okazalo byl z dwoma kumplami. Dzis ich lowy skonczyly sie niepowodzeniem, ale tylko dzieki slepemu szczesciu, bo gdybym przyjechala 20 sekund pozniej, juz by sladu po nim nie bylo. Po moim plecaku i po butach. I co ja bym wtedy zrobila? Wole nie myslec, bo chyba bym usiadla i ryczala, po czym przyjechala do domu, spakowala sie i wyniosla z tego cholernego kraju. Swoja droga, to koles mial aparat na zebach. To jest cholernie drogie. Wizyta co 1,5 miesiaca okolo 100 euro. I takie oslizle gadzisko lasi sie na moje buty rozmiar 36. Chore.

Niedziela byla juz lepsza. Dralowalam z hotelu w butach narciarskich (nie zamierzam powtarzac wczorajszych bledow). Bylam na stoku z rana. Jezdzilam caly dzien z godzinna przerwa na jedzonko (absolutnie obrzydliwe i drogie) i opalanie. O 18 mialam pociag powrotny. Troche sie opalilam (zeszlo po tygodniu) i pojezdzilam pierwszy raz w tym sezonie.

Oceny w skali 1 do 5:
Osrodek 3
Pogoda 5
Zakwaterowanie 3
Uslugi dla turystow 2
Jedzenie 3
Lokale -1
Ocena ogolna za weekend 4.

Brak komentarzy: