wtorek, 22 stycznia 2008

Ciezki tydzien

Poprzedni tydzien byl ciezki, zupelnie zaladowany.
W poniedzialek o 17 przyszla pilna robota – tlumaczenie z niemieckiego na angielski. Nie powiem, bylo to pewne wyzwanie, a dokument bardzo ciekawy, scisle tajny, tylko do wgladu najwyzszego szczebla kierowniczego. Niestety, jeszcze az tak mnie tu nie docenili i poki co do takiego grona sie nie zaliczam, ale jestem cierpliwa.:) Powod otrzymania dokumentu jest bardzo prosty. Angielski jest juz wielkim osiagnieciem i wyzwaniem dla Wlocha, a opanowanie niemieckiego to juz absolutny objaw geniuszu (nie zasiadam jeszcze wsrod najwyzszego kierownictwa, ale geniuszem od jezykow juz mnie zwa, bo przeciez znam 3 i ucze sie 4, jestem przypadkiem niemal doswiadczalnym). Tym samym niemiecki jest tu obcy zarowno dla moich wspolpracownikow jak i szefow. Niestety bycie geniuszem ma tez swoje ciemne strony i tym samym biuro opuscilam o godzinie 21.
Wtorek nie zasluguje na uwage, ale sroda juz owszem.
W srode poszlam ze znajomym z pracy Siegmuntem do teatru. A co, troche sztuki nie zaszkodzi. Sztuka miala tytul Fahrenheit 451 i byla utrzymana w stylu Lema. Ogolnie calkiem niezla, troche efektow pirotechnicznych, dzwiekowych itp., ale moj poziom zrozumienia dialogow oceniam na 25%.:) Fantasy jednak nie jest zbyt logicznym gatunkiem i nie przecenialabym roli pokreconych wywodow filozoficznych. Pomimo dosc ciekawego przedstawienia, nie dotrwalismy do konca. Po 3 godzinach, o 23, lekko przysypiajac, wspolnie doszlismy do wniosku, ze w srodku tygonia taka dawka kultury nam wystarczy. Tym bardziej, ze nastepny dzien mialam miec dosc intensywny.
Czwartek zaczal sie o 5.30. Dosc wczesnie, albowiem o 7.30 mialam samolot do Wiednia. W koncu nadszedl ten czas i polecialam w delegacje zagraniczna do Austrii na dwa dni. Obydwa dni byly cale zapakowane dosc ciekawymi spotkaniami, na ktorych dowiedzialam sie wielu waznych rzeczy, wiec jestem zadowolona. W czwartek wieczor udalysmy sie z moja szefowa do poleconej knajpy w centrum, w ktorej podobno serwuja najlepsze sznycle w miescie. Knajpa byla pelna i trzeba bylo poczekac na miejsce. Ostatecznie zaproponowano nam abysmy usiadly jeszcze z 2 dziewczynami. Fajne mlode dziewczyny okazaly sie Wloszkami. I na tym skonczyl sie moj niemieckojezyczny wieczor, bowiem konwersacje byly prowadzone po wlosku. Byla to moja darmowa lekcja wloskiego przy sznyclu w Wiedniu. Kotlecik okazal sie byc wielkosci pizzy i baaardzo dobry. Jedyny pech – nie serwowali piwa, tylko wino, a ja mialam taka ochote napic sie porzadnego piwa, wino mam tu ciagle, a bursztynowy napoj sni mi sie po nocach. Wzielam Almdudlera, przynajmniej troche folkloru.
Podroz powrotna w piatek wieczor tez miala kolorowe akcenty. Oczywiscie przy bukowaniu biletu zapomnialam o zaplanowanym wczesniej teatrze w srode, wiec musialam przebukowac rezerwacje ze srody na czwartek rano. Efekt byl taki, ze wzrosly koszty, musialam pisac podanie do HR i koniec koncow wyladowalam w klasie biznes.:) Swiatowa sie robie, no nie?:)) Szefowa miala klase ekonomiczna, troche dziwna sytuacja, ale coz ja biedna moge na to poradzic? Odwiedzilysmy przybytek tylko dla wybranych, czyli Business Lounge na lotnisku. Calkiem przyjemne miejsce. Faceci w gajerach okupuja stoliki czytajac gazety. Jest cicho i spokojnie. Najlepsze sa jednak darmowe drinki i jedzonko. Nie bojcie sie, zachowalam klase i skorzystalam jedynie z chipsow (wloskie sa niezjadliwe) i piwa (cieple, troche mi zajelo przyzwyczajenie sie do tego). W samolocie zas podstawowa roznica to jedzenie i normalne metalowe sztucce i porcelanowe talerze, wszystko w wymiarze super mini. Podano krewetki. Dalej ich nie lubie, sprawdzilam, moj gust w tym wzgledzie sie nie zmienil. Ale przystawka – carpaccio i deser – ciasto makowe byly bardzo dobre. I panie stewardesy troche bardziej skakaly kolo mnie. A najlepsze z tego jest to, ze mam wiecej mil na koncie Miles&More.:)))
W domu bylam po 22.
I tak dobrnelismy do weekendu, ktorego opis w nastepnym odcinku.

Brak komentarzy: