wtorek, 30 października 2007

Pierwsze podejscie

Massimo i Anna to wlasciciele mojego mieszkania. Jak juz wspominlam troszcza sie o ta biedna samotna istotke ze wschodu, informuja o czym sie da, dozywiaja (bo taka kruszynka jak ja, to widac, ze gloduje:) ) i ogolnie sa niezwykle mili. Nie wiem do jakiego stopnia to chec powitania w obcym kraju samotnej mlodej dziewczyny, a w jakim podazanie za instynktem rodzicielskim ludzi, ktorzy zawsze chcieli miec dziewczynke, woja mala ksiezniczke. Zawsze jeszcze zostaje opcja szykowania gruntu pod przyszla synowa. Z dostepnych opcji wybieram ostatnia.:) Nie bede sie nad tym specjalnie zastanawiac, poki dostaje dobre jedzonko i naprawde przydatne dla mnie informacje, niech to robia z jakich powodow tam chca, ja sie wzbraniac nie bede. Byle nie byli zbyt natarczywi, bo bede na nich testowac moja asertywnosc (ten SGH czasem uczy zyciowych rzeczy).
I tak, wracam we wtorek z pracy. Mialam szczytny plan wyprobowania aperitiva dla obcokrajowcow w Monzie (cynk dostalam oczywiscie od pani Anny). Jednak im blizej domu tym bardziej czuje sie zmeczona. Ostatecznie o 20 poddalam sie. Zjadlam i postanowilam przebrac sie juz w pidzamke, bo i tak nigdzie nie ide, a za 2 godziny klade sie spac, wiec nie bede sie w kolko przebierac. Zdazylam odpalic kompa, zasiasc na kanapie z herbatka w reku, a tu dzwonek do drzwi. Cholera jasna. Spojzalam na siebie – godzina 20.15, a ja w pidzamie. Kogo do cholery niesie o tej porze, zupelnie niezapowiedzianie? Rzucam sie do sypialni, przynajmniej bluze zaloze, zeby juz nie bylo tak zalosnie. Otwieram, a tam pan Massimo stoi i mowi, ze gdzies w Monzie wlasnie sie zaczyna koncert jazzowy, on idzie i czy tez bym chciala. Koncert jazzowy moze i fajny, ale rzut oka na mnie raczej wystarczy za wszelki komentarz. Dobrze, ze nie mam papilotow na glowie, ale nawet one nie zrobilyby juz wiekszej roznicy. Odpowiedzialam, ze chyba jednak nie. Nie musialam nic wiecej dodawac, zmierzyl mnie wzrokiem i natychmiast stwierdzil, ze chyba jestem zmeczona. Ale przyniosl butelke wina.:) Chianti z Toskani. Jezdzi tam co roku i przywozi… 300 butelek, wychodzi po jednej dziennie.:) Niezly przerob biorac pod uwage fakt, ze jest ich tylko dwojka z zona, a podobno to my jestesmy narodem alkoholikow.:) Grzecznie podziekowalam, butelke wzielam i sobie poszedl. Musze na przyszlosc bardziej uwazac na niezapowiedzianych gosci.

Brak komentarzy: