wtorek, 30 października 2007

Zapieczetuj biurko zanim wyjedziesz

Wczoraj dostalam telefon od Loreny, ze przeniesli moje biurko i komputer. Nie, nie do nowego biura, ktore od trzech miesiecy juz lada moment ma byc, to by bylo zbyt piekne, zamiast tego w kolejne przejsciowe miejsce, moze na 2 tygodnie…. Pojecie czasu jest tu baaaardzoooo rooooozciaaaaagliweeee, wiec zakladam optymistyczna wersje 1 miesiaca. Niestety moj status nie ulegl polepszeniu i nadal nie mam telefonu, a mozliwe, ze nawet stracilam drukarke, chyba, ze przez siec dalej drukuje sie na 4 pietrze. Niby na BHP mowili, zeby drukarke ustawiac tak, zeby konieczne bylo wstanie I podejscie do niej, ale bieganie po schodach na inne pietro, to juz lekka przesada. Moja degradacja jest oczywista, bo stracilam najwiekszy pokoj na pietrze z parkietem i balkonem, a wyladaowalam na openplanie, gdzie biurka sa w boksach ustawionych w dlugim rzedzie, zupelnie jak w fabryce na tasmie. Mozna powiedziec, ze moja pozycja wrecz osiagnela dna, jako ze ekran wychodzi wprost na wejscie ze szkalnych drzwi, wiec kazdy kto wysiada z windy widzi co robie, a raczej czego nie robie. I pomyslec, ze wyjechalam do Polski tylko na 3 dni....

Drugie podejscie

Czwartek. Komorka dzwoni w pracy. Pan Massimo. Pyta sie czy lubie koncerty i czy nie chcialabym pojsc jutro do La Scalli na Dvoraka i Czajkowskiego. Szczeka mi opadla. Do La Scali?! Tak po prostu?! I skad maja bilety, tam sie nie da tak po prostu kupic biletow na jutro. Mowi, ze to koncert na zamowienie jakiejs fundacji z Monzy. To by wyjasnialo sprawe biletow, pewnie maja po znajomosci, albo cos w tym stylu. W sumie, czemu nie. Do la Scali bardzo chetnie, troche kultury w ciekawym miejscu. Do tego przed koncertem szybka kolacja na miescie. Gdy pierwszy szok minal nie trzeba bylo mnie juz dlugo prosic. Odlozylam sluchawke cala podekscytowana. Wtem pobladlam, pierwsza mysl, w co ja sie ubiore?:) Wysilam mozg i probuje zrobic przeglad szafy. Mam odjazdowe spodnie, nie mam do nich gory, mam sukienke, brak zakietu. Dzis musze szybko isc do domu, nie zdaze w miedzyczasie zajsc do zadnego sklepu. Co robic?! Dzwonie do mamy zeby podzielic sie wiesciami i oczywiscie poradzic w sprawie stroju. Razem cos wymyslilysmy, zakosilam jej ostatnio nowy komplet spodni z zakietem, z braku laku musi byc.
Nastepnego dnia od rana jestem podekscytowana. Powiedzialam o wieczornych planach Lorenie (moja szefowa). Ona sie pyta, czy pani Anna tez idzie, a moze nawet syn? Ja na to, ze wlasciwie nie wiem, bo zadnych szczegolow nie znam i w sumie nie wiem kto bedzie, ale na syna bym nie liczyla, ale zona to chyba przyjdzie, choc nie jestem tego juz taka pewna. Co bede sie martwic na zapas.
Wybila 18.30. Ide na spotkanie. Podjezdza pan Massimo. Sam. Hmmm... taaaa, coraz mniej mi sie to podoba, ale zobaczymy, teraz juz raczej nie mam wyjscia. Luzna gadka szmatka, ja sie pytam slodkim glosikiem - a zona nie idzie? Nie, zona jest na swoich zajeciach z malarstwa. To sie lekko wkopalam. Brne w ten wieczor, bo niby co mam innego zrobic? Gula mi troche rosnie w gardle. Postanowilam jednak mimo wszystko przezyc stosunkowo mily wieczor, skoncentrowac sie na otoczeniu i muzyce. Rozejrzyjmy sie zatem.
Sama La Scala ladna, podoba mi sie, ciekawa. Mam troche wrazenie jak na Muppet Show przez te rzedy balkonow i lozy. Fajne, inne niz u nas, maja klimat. Kazda loza malenka, na rozpostarcie rak, drzwiczki do niej jeszcze mniejsze. Cala wylozona czerwonym materialem, jak w poprzednim stuleciu. Z przodu dwa krzesla, na ktorych siedza damy a za nimi taboreciki, na ktorych cierpia mezczyzni, kregoslup wysiada po pol godzinie. A nam sie wydaje, ze faceci tacy niewrazliwi na muzyke i jak tylko sie da to sie wymykaja. Nic dziwnego, sprobujcie wytrzymac na takim zydelku do konca koncertu. Przynajmniej przysnac sie nie da.:)
Koncert jak koncert. Pewnie nie powinnam tego mowic na glos, ale mielismy troche gorsze miejsca niz tata zazwyczaj zalatwia w filharmonii w Warszawie, wiec pewnie przez to mialam wrazenie..... gorszego dzwieku.:)
Jakos przebrnelam do konca wieczoru, potem odwiozl mnie/nas do domu. Po drodze odrzucilam chyba 10 propozycji - baru, lodow, wyprawy do Toskanii i nie wiem czego jeszcze. Az ciarki mnie przechodza. Tragedia, no po prostu koszmar! Pod samym domem stwierdzil, zebym nie mowila jego zonie o naszej wyprawie, bo...... "moglaby to zle zrozumiec". Jasne, co za tekst!
Okropnosc. Ja tam chce spokojnie mieszkac 2 lata i nie chowac sie przed nim, albo czaic po katach. Do tego on przychodzi do mnie kiedy chce! Nie bede miala spokoju nawet we wlasnym domu. To nie jest kwestia wylaczenia komorki, czy zablokowania maili, on mieszka pode mna z zona! Jak jeszcze do mnie pare razy przyjdzie, to chyba powiem mu ostro, zeby sie od..... On ma 34 letniego syna, co tez mu do glowy strzelilo, zeby mnie podrywac.
Faceci sa beznadziejni, a szczegolnie Wlosi. Przerost ego i testosteronu.

Mialam im upiec szarlotke w podziekowaniu za mile przyjecie. Upieklam....... zjadlam sama, jeszcze by sobie pomyslal, ze mu dziekuje i zachecam do dalszych krokow. Nic sie nie dowiedza o polskiej kuchni.

Ratunku!

Pierwsze podejscie

Massimo i Anna to wlasciciele mojego mieszkania. Jak juz wspominlam troszcza sie o ta biedna samotna istotke ze wschodu, informuja o czym sie da, dozywiaja (bo taka kruszynka jak ja, to widac, ze gloduje:) ) i ogolnie sa niezwykle mili. Nie wiem do jakiego stopnia to chec powitania w obcym kraju samotnej mlodej dziewczyny, a w jakim podazanie za instynktem rodzicielskim ludzi, ktorzy zawsze chcieli miec dziewczynke, woja mala ksiezniczke. Zawsze jeszcze zostaje opcja szykowania gruntu pod przyszla synowa. Z dostepnych opcji wybieram ostatnia.:) Nie bede sie nad tym specjalnie zastanawiac, poki dostaje dobre jedzonko i naprawde przydatne dla mnie informacje, niech to robia z jakich powodow tam chca, ja sie wzbraniac nie bede. Byle nie byli zbyt natarczywi, bo bede na nich testowac moja asertywnosc (ten SGH czasem uczy zyciowych rzeczy).
I tak, wracam we wtorek z pracy. Mialam szczytny plan wyprobowania aperitiva dla obcokrajowcow w Monzie (cynk dostalam oczywiscie od pani Anny). Jednak im blizej domu tym bardziej czuje sie zmeczona. Ostatecznie o 20 poddalam sie. Zjadlam i postanowilam przebrac sie juz w pidzamke, bo i tak nigdzie nie ide, a za 2 godziny klade sie spac, wiec nie bede sie w kolko przebierac. Zdazylam odpalic kompa, zasiasc na kanapie z herbatka w reku, a tu dzwonek do drzwi. Cholera jasna. Spojzalam na siebie – godzina 20.15, a ja w pidzamie. Kogo do cholery niesie o tej porze, zupelnie niezapowiedzianie? Rzucam sie do sypialni, przynajmniej bluze zaloze, zeby juz nie bylo tak zalosnie. Otwieram, a tam pan Massimo stoi i mowi, ze gdzies w Monzie wlasnie sie zaczyna koncert jazzowy, on idzie i czy tez bym chciala. Koncert jazzowy moze i fajny, ale rzut oka na mnie raczej wystarczy za wszelki komentarz. Dobrze, ze nie mam papilotow na glowie, ale nawet one nie zrobilyby juz wiekszej roznicy. Odpowiedzialam, ze chyba jednak nie. Nie musialam nic wiecej dodawac, zmierzyl mnie wzrokiem i natychmiast stwierdzil, ze chyba jestem zmeczona. Ale przyniosl butelke wina.:) Chianti z Toskani. Jezdzi tam co roku i przywozi… 300 butelek, wychodzi po jednej dziennie.:) Niezly przerob biorac pod uwage fakt, ze jest ich tylko dwojka z zona, a podobno to my jestesmy narodem alkoholikow.:) Grzecznie podziekowalam, butelke wzielam i sobie poszedl. Musze na przyszlosc bardziej uwazac na niezapowiedzianych gosci.

środa, 24 października 2007

Piwko

Ostateczne potwierdzenie - widzimy sie w czwartek 25.10 o godzinie 19.00 w Jeff's na Polach Mokotowskich. Miejsce zarezerwowane na nazwisko Kazika. Do zobaczenia wkrotce!

poniedziałek, 22 października 2007

Zmiana terminu

Kazik nie moze w piatek, wiec proponujemy czwartek, tez 19. Ktos przeciw? Brak glosu uznaje za potwierdzenie przybycia w czwartek. Miejsce spotkania zostanie podane w terminie pozniejszym.

Piwko w piatek

Kto sie chce ze mna zobaczyc na piwku w piatek? Bede w Wawie i z checia bym zobaczyla pare znajomych twarzy. Proponuje 19 w Wawie, zeby wszystkim pasowalo po pracy. Moze ktos na ochotnika zarezerwowalby miejsce w jakiejs fajnej knajpie? Kazik?:)))) Tak sie zarzekales, ze nastepnym razem widzimy sie na piwku, to co Ty na to, zeby sie stac przymusowym ochotnikiem na dogranie szczegolow, np. ilosc osob, rezerwacja?:) Mam nadzieje, ze inne plany, ktore masz na ten wieczor dadza sie przesunac (jestem pewna, ze juz jakies masz:)) ). Czekam na komentarze. Do maila prywatnego rzadko zagladam, a sluzbowy podam mniej publiczna droga. Do zobaczenia!

środa, 17 października 2007

Cucina italiana

Moi nowi znajomi przez dlugi czas sie nie odzywali i juz myslalam, ze zrobilam na nich tak zle wrazenie, ze nie chca mnie wiecej widziec. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Demetrio odpisal, ze wprawdzie wrocil z wakacji, zyje i ma sie swietnie, ale w pracy wyslali go do innego miasta i dlatego sie nie odzywal. To moze wpadne jutro do niego na kolacje? Grunt to sie nie odzywac ponad miesiac, a potem ni z gruchy ni z pietruchy juz, teraz przychodz.
Cala zestresowana oczekuje na moja pierwsza kolacje we wloskim domu, wsrod samych wlochow. Ciekawe co bedzie w menu. Pizza....nie, pasta..... nie, to moze jakas rybka..... nie, frutti di mare (Boze uchowaj)....nie. Dzis szef kuchni poleca ..... sushi!:)) W sumie co tu sie dziwic, my tez nie urzadzamy przyjec z bigosem, zurkiem i schabowym, tylko najczesciej z kuchnia wloska.:)))
Sushi – jadlam to moze raz, podchodze raczej jak do jeza, ale zostalam zaproszona do domu na przyjecie, to trzeba zacisnac zeby i stawic czola wyzwaniu. Mam nadzieje, ze nie bedzie sie za bardzo ruszac.:)
Droga byla dosc ciekawa – piechota, pociagiem, metrem, SKMka, tramwajem, piechota. Tylko godzina pietnascie. Niby mieszka po mojej stronie miasta, ale dojazd ode mnie raczej sredni.
Pierwsze spojrzenie na mieszkanko. Troche dziwaczne, strasznie male, ale nawet calkiem fajne. To chyba bylo cos innego, a przerobione, tu sie zdarzaja takie rzeczy. Na pewno nie spelnia wszystkich norm polskich. Wchodzi sie z dziedzinca przeszklonymi drzwiami (dookola tez sa okna przeszklone, wiec cos w sumie w stylu podwojnych balkonowych, ale glownie z matowym szklem) prosto do kuchnio – salonu. Na jednej dlugiej scianie jest zabudowa kuchenna, a na przeciwnej kanapa, gdzies z boku soi stol i na krotszej scianie prostopadlej jest regal. Z tego przechodzi sie do mikro przedpokoju, w ktorym z prawej jest szafa i drzwi do lazienki, dalej przechodzi sie do mikro sypialni z podwojnym lozkiem w rogu, szafa zabudowana i regalem oraz okienkiem, ktore jest lufcikiem pod sufitem, bo wychodzi na ulice, ktora jest prawie pietro wyzej niz dziedziniec. Troche porabane i chyba dosc ciemne w dzien, ale ok.
Demetrio jest fanem Japonii i ma w domu japonskie obrazy i regaly wlasnego projektu tez troche nawiazujace do Japonii. Do tego gliniana zastawa do suszi samodzielnie malowana, talerze tez maja japonskie znaki. Na szklanych drzwiach wymalowal powiedzenie japonskie przetlumaczone na wloski.
Zjadlam suszi, nie powiem, nawet bylo calkiem niezle. Zjadlam I krewetki I surowego tunczyka, wiec moge byc z siebie dumna.:)) Jednak za saszimi podziekowalam. Potem byly rozne rzeczy w ciescie smazone w glebokim oleju, baaardzo dobre. Na deser czekoladowe ciasteczka zmarlych (niedlugo swieto zmarlych) i lody z owocami przybrane pomarancza i porzeczkami. Pychota. Musze przyznac, ze kucharz z niego wysmienity, moze mnie czesciej zapraszac, moze zaczne jest rozne inne zyjatka, np. Malze. Ok, no moze bez przesady, ale skoro jem juz surowe ryby, to nie wiadomo co bedzie nastepne.
Towarzystwo skladalo sie w sumie z 7 osob – 4 facetow i 3 dziewczyny. Przesympatyczni ludzie I bardzo smieszni. Pamietam imona tylko facetow (ciekawe dlaczegoJ ). Byl Massimo – jego juz znam. Byl Pasquale z dziewczyna – Sycylijczyk. Pasqual nie moze zrozumiec czemu gdy mowi, ze jest z Sycylii, ludzie uciekaja z krzykiem „mafia, mafia”. Pasqual mowi dobrze po angielsku, dziewczyna wogole. Byla siostrzenica Demetria z chlopakiem Giannim. Siostrzenica ma na oko 20 lat. Gianni jest z Neapolu, co nalezy podkreslic wielokrotnie, bo Neapol to takie troche panstwo w panstwie, ktorego mieszkancy wedlug wlasnego przekonania sa ludzmi wyzszej jakosci i absolutnie nie nalezy ich pomyslic z jakakolwiek inna czescia Wloch. Gianni nie mowi wogole po angielsku, ale to mu zupelnie nie przeszkadza aby prowadzic ze mna ozywione dyskusje, czesto bezposrednio, czasem z pomoca Pasquala, ktory niefortunnie usiadl kolo Gianniego i stal sie glownym tlumaczem wieczoru.:) Gianni to juz taki typowy Wloch – wszedzie go pelno, geba sie nie zamyka, totalnie smieszny, mozna boki zrywac. Rozmowa z nim to zupelny odjazd. Ja mowie po angielsku, on po wlosku, sporo gestykulacji, niemalze teatrzyk kukielkowy I jakos sie rozumiemy.:) Kulminacja bylo jak opisywalam polskie paczki I zapomnialam jak jest dzem po angielsku I tak dukam, ze w srodku jest, jest… Pasqual mowi krem?, ja nie, a Gianni – marmelada!. Oczywiscie, ze tak. Stwierdzil, ze porozumiewamy sie telepatycznie.:) I tak chyba rzeczywiscie bylo, bo jak inaczej wytlumaczysz parogodzinna dyskusje dwoch osob nie mowiacych wspolnym jezykiem na przerozne tematy – kulinarne, polskich tirowcow, mafie sycylijska, wojsko, a nawet zeszlo na tematy wiary. Trzeba go troche hamowac, bo juz by sie wybieral do Polski – krainy najpiekniejszych kobiet na swiecie, szczegolnie jak go utwierdzilam w przekonaniu, ze wloch nie mowiacy po angielsku, za to paplajacy na okraglo swoje bella, bellisima, amore itp, wrecz emanujacy wdziekiem osobistym, ekspresywny i komiczny mialby caly rzadek slaniajacych sie u nog blond niewiast.:) Tylko jego dziweczyna jakos nie pali sie do tego pomyslu. Dziewczyna Pasquala niewiele mowila, tylko na koniec weszla w dyskusje z Giannim na temat Boga (ona ateistka, on bardzo wierzacy). Gianni oczywiscie mocno emocjonalnie podszedl do sprawy, jak to typowy Wloch z poludnia. Siostrzenica Demetria jest w porzadku, tylko boi sie gadac po angielsku, czasami jeszcze troche dziecinna, ale sympatyczna. W miedzyczasie dzwonila siostra Demetria – mama dziewczyny sprawdzic czy wszystko ok i moze wpadnie przekonac sie na wlasne oczy.:))) Te wloskie matki sa lekko nadopiekuncze. Ostatecznie na szczescie nie przyszla.
Na koniec Demetrio wpakowal wiekszosc towarzystwa do swojego nowego samochodu i rozwiozl po miescie, lacznie ze mna do Monzy (20 minut w jedna strone). Bylam kolo 1.30 w nocy w domu, on pewnie o 2.30. Teraz bede musiala sie zrewanzowac, nie ma innej rady. Bylo na prawde super. Do tego jest swietnym kucharzem.J Ja mu nie dorownam, nie ma szans. I co tu zrobic?

Pociag

Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam wyprowadzając się tak daleko. Podróż z pracy odbywa się dwoma liniami metra, pociągiem i jeszcze trochę na piechotę. Lecę z metra na pociąg, ale jeszcze muszę kupić bilet w automacie, bo do kasy zazwyczaj stoją same niemoty i długo im się schodzi. Staję za gościem, poszczęściło mi się że nie ma kolejki. Tylko on jakoś marudzi, zaglądam przez ramię, a on rezerwacje zmienia. Rany.... No dobra, w końcu poszedł. Podchodzę – nie przyjmuje gotówki, cholera, idę do drugiego – o dziwo działa, pierwszy raz widzę, żeby działał. Jakieś babki też mają problemy. No wyjątkowy pech. Nawet zwracają się do mnie o pomoc, ale nic nie rozumiem. Zaglądam im przez ramię, a tam pojawia się znaczek, że nie przyjmuje gotówki. No nie, wściekli się. Jeden pociąg już przejechał, jeszcze jest szansa na następny. Odwracam się do kas, a tam kolejka zawija się za taśmy. No nie mogę, co z nimi, postawili sobie za punkt honoru utrudnić mi powrót? Staję jak reszta, powoli przemieszczamy się do przodu. Drugi pociąg uciekł. Już mi się coraz mniej spieszy, bo do kolejnego jeszcze trochę czasu. W końcu dochodzę do kontuarka. Pan raczej pogodny, ale jemu się nie spieszy, bo niby dokąd? Kupiłam od razu trzy bilety, na jutro też, żeby znów się nie wkurzać. Po drodze zahaczyłam jeszcze o sklep, bo skoro mam tyle czasu do następnego pociągu, to może coś pożytecznego zrobię. Idę na dół na perony, a na końcu pochylni stoi całkiem spora grupa ludzi wpatrzonych w monitor. Zupełnie jak w pubie podczas mistrzostw w piłkę kopaną, tylko jakoś atmosfera nie ta, nie ma wiwatów, okrzyków, podskoków, całkowity brak entuzjazmu, wręcz powiedziałabym grobowa cisza. Już trochę pojeździłam pociągami i wiem, że taka scenka nic dobrego nie wróży. Oczywiście pociąg opóźniony 10 minut (i zapewne opóźnienie może ulec zmianie). Do tego brak numeru peronu, więc chcąc nie chcąc przyłączam się do grupy. Czekamy. W kompletnej ciszy. I gdzie się podziali ci hałaśliwi włosi? To chyba kwestia przyzwyczajenia. Pociąg ruszający o czasie to cud. Nagle grupa rusza. Nawet nie muszę patrzeć na monitor – wyświetlili peron. Nie trzeba sprawdzać, daję się ponieść fali, która tworzy lejkowaty korek na schodach na peron. W sumie nie było tak źle. W domu jestem zaledwie pół godziny później, 50% opóźnienia. Jeszcze nie pobiłam rekordu powrotu z Wenecji - 100% opóźnienia, 6 godzin zamiast 3.

Nareszcie u siebie!

Denerwuję się. I to całkiem sporo. Mieszkanie w Monzie znalazłam w 2 tygodnie, bank umówił się z właścicielem na cenę po 3 dniach, więc załatwiłam przeprowadzkę. Tyko, że jakoś umowy nie udaje się im podpisać. Mija miesiąc. Muszę już zapłacić za przeprowadzkę, a umowa niepodpisana. W środę goście przyjeżdżają do Komorowa, pakują rzeczy i w drogę. We wtorek... umowa niepodpisana. W banku mówią: Niech się Pani nie przejmuje, wszystko będzie dobrze, podpisze się wkrótce. Opuścili Polskę. Ja nie ma kluczy, umowa nadal niepodpisana. Skoro bank mówi, że wszystko będzie dobrze i się wyrobią, to w razie czego wrzucę im moje rzeczy do biura, może to ich zmobilizuje. W czwartek dostaję radosną wiadomość, że podpisali. Świetnie, szkoda, że nie w sobotę rano.
Facet od przeprowadzki musi być niezłym czarusiem, bo mam ciągle to mówi jaki rozsądny, rezolutny, wygadany i ogólnie szczere złoto. Zobaczymy jak przyjedzie. Jak się okazuje gada po włosku, 10 lat tu siedział. Jak dla mnie bomba, w razie czego dogada się z tymi analfabetami. Przeprowadzka na razie przebiega sprawnie i bez zarzutu. W nocy z piątku na sobotę mam dziwne sny. Zapomniałam, że się przeprowadzam, skoczyłam tylko do apteki do Arkadii i tam sobie przypominam, że o 8 miała przyjechać po mnie Lorena, moja szefowa i zabrać do Monzy. Dzwonię, że będę za 2 godziny, po czym uświadamiam sobie, że przecież ona jest w Mediolanie, a nie Krakowie i powrót może mi zabrać trochę dłużej i właściwie czemu uparłam się na aptekę w Arkadii, jak jest jedna na dole mojego hotelu? Budzę się, wszystko w porządku, jestem w Mediolanie, jest sobota rano. Jakoś cały czas się obawiam, że włosi mogą nawalić. Ostatecznie nie byłoby to takie niespodziewane. Moje obawy okazały się bezpodstawne. Wszystko idzie jak spłatka, tzn. właściciele po zorientowaniu się, że Lorena to włoszka szybko przechodzą na włoski. Z ogromnym zdziwieniem stwierdzam, że ogólnie wiem o co biega. Kto co podpisał, jakie klauzule są w umowie i że mają jakieś złe doświadczenia z poprzednią wynajmującą. Aniu, jesteś genialna, rozumieć w miarę taką dyskusję zaledwie po miesiącu nauki? Chyba trzeba będzie to jakoś uczcić.:) Dostaję dosłownie tonę kluczy (aby dostać się do mieszkania potrzebuję 4 plus jeszcze 3 dodatkowe, a wszystko w dwóch kompletach, wychodzi 14:) sztuk ). Otrzymałam również spis rzeczy w mieszkaniu. Oczywiście po włosku. Z pomocą Loreny przechodzimy przez pozycje – talerze, szklanki, lustra, pościel, zupełnie jak przy odbiorze łódki.:) Naniesione poprawki. Jeszcze rzut okiem na piwnicę, korki, bojler, system opuszczania rolet i inne tym podobne techniczne sprawy i można powiedzieć, że w miarę wszystko wiem. W międzyczasie przyjeżdża mój transport. Pan dość kontaktowy, miarę do rzeczy, ale jakoś nie padam u jego stóp. Może to już różnica pokoleń z moją mamą? Pierwsze co zostało wyładowane to mój ukochany rowerek.:) Doznałam zaszczytu możliwości trzymania roweru w kanciapie zamykanej na klucz, który następnie odwiesza się na ścianę tuż obok, razem z rowerem właścicielki domu – Pani Ani.:) Oczywiście niezmiernie mnie to cieszy, bo już się martwiłam co tu zrobić, żeby nie stał na deszczu. Wracam na górę i zarządzam rozpakowywaniem. Po jakiś 15 – 20 minutach wpada Pani Ania wzburzona i gada po włosku, że to skandal, niemożliwe i ogólnie hańba. Powoli wyjaśnia się, że właśnie rąbneli jej rower. Ja robię się blada jak papier. Jakto właśnie rąbnęli jej rower? Przecież ledwie co wstawiłam tam moje cacko, które szczęśliwie przeżyło całą podróż. Skoro rąbnęli jej rower, to już na pewno mój (jej to taki model na zakupy i do stacji, raczej nic atrakcyjnego). Ziemia naprawdę osuwa mi się pod nogami. Łapię się stołu i próbuję wyłuskać z tych chaotycznych opowieści najbardziej interesującą mnie część – A co z moim?!! Twój jest. Dzięki Bogu, ale dlaczego mój jest, a jej nie. Okazuje się, że w międzyczasie skoczyła do sklepu i jak wyszła z zakupami, roweru już nie było. Był zapięty, nie myślcie sobie, ale zapinka rowerowa to nic dla doświadczonego złodzieja. Rower nie był cenny, ale to już trzeci! Nie ma rady, muszę sobie kupić rodwajlera, żeby mi pilnował mojego. Stanęło na tym, że kupiłam gruby łańcuch z kłódą, żeby trochę więcej czasu im to zajęło. Wracam do rozpakowywania. Najdłużej oczywiście zajmuje skręcanie krzeseł z Ikei. Przy tym trochę ponarzekaliśmy na Rumunów, że źle dziury nawiercili i nie da się wkręcić 2 śrub, przy okazji obrywa się Austryjakom na przejściu w Drassenhofen i Włochom za całokształt. Większość pudeł rozpakowana, część zostaje na potem, bo muszę a) najpierw umyć szafki zanim coś wsadzę, b) zastanowić się co gdzie ma iść. Lorena pojechała, pan od przeprowadzki pojechał, zostałam sama z tym majdanem. Lekko podekscytowana zabieram się za wiadro, ścierkę i płyn. Tak oto spędzam resztę soboty i część niedzieli. Nie udało się ulokować wszystkiego, ale większość. Moja pierwsza noc na nowym mieszkaniu....łóżko wygodne, przespałam całą bez budzenia się w środku nocy ze stresu. Uważam to za dobry znak. To kto pierwszy, żeby mnie odwiedzić?:)

Herbata

Z pewna doza podejrzliwosci patrzylam na znaczek przycupniety na dole ogromnego automatu do kawy mowiacy “herbata z cytryna”. Przyszly jednak chlodne dni i postanowilam zakupic ten plyn bogow. Wcisnelam guzik. Pobzyczalo, pomruczalo i mowi, ze gotowe. Wielkosc mikro, jak na espresso. Trudno, najwyzej zamowie druga. Sprobowalam. Bleeeeee Az mroze oczy, wykrzywiam sie na calego. To jest koszmarnie slodkie, lepkie, az zeby bola, gorzej niz u turkow. Mozna wyczuc tez nutke, dosc wyrazna jesli mam byc szczera E1387, czyli sztucznej cytrynki. Po lepkiej mazi pozostaje lekki posmak kawy w ustach. Pewnie dawno nikt nie puszczal programu herbata, wiec wszystko jest przesiakniete kawa. Wlalam w siebie ta lepka maz, nie bez obrzydzenia. Zauwazylam, ze na saturatorze jest regulacja ilosci cukru. Wykasowalam caly, bez cukru wogole, zapuszczam program na kolejny naparstek wyrobu herbatopodobnego. Chwila pomrukiwania i wyjmuje. Wyglada podobnie. Probuje. Bleeeeee. Znow to samo, lepka maz. Jak widac regulacja cukru jest tylko do kawy, no bo kto ostatecznie bierze herbate, niech sie cieszy ze wogole cos ma. Jedna mala poprawa – posmak kawy zostal przeplukany. Ide umyc zeby, bo dawka cukru byla zapewne wieksza niz w puszce coli.
Juz za 1,5 tygodnia przyjezdza maly czajniczek, ktory kupilam sobie specjalnie do pracy na herbatke. W szale zakupow nabylam tez zaparzaczke i herbate w lisciach. To dopiero bedzie uczta.:)

EFC - English Film Club

Nasza firma nie jest taka zla. Jak sie okazalo prowadzi klub filmowy i to prawie w godzinach pracy. Seanse odbywaja sie co jakis czas w przerwie na lunch przez godzine. Film podzielony jest na 2 czesci po jednej w dany dzien. Wyswietlane sa filmy w oryginalnej wersji jezykowej, czyli po angielsku. Mozna obejrzec w jednej z dwoch wersji – z napisami lub bez. A to wszystko po to aby szerzyc nauke angielskiego wsrod pracownikow.:) Male wyjasnienie: a) tu jest problem z angielskim nawet wsrod pracownikow banku, b) wszystkie filmy w telewizji i w kinie sa dubbingowane, wiec idea jak najbardziej ma sens. Ja tam ide w celach filmowo – towarzyskich, wiec sie zapisalam na wersje z napisami, a co mam sie meczyc, wystarczy, ze w rezydencji ogladalam po niemiecku bez napisow. Do calej sprawy podchodza na tyle powaznie, ze sie postarali i przyslali spis trudniejszych wyrazow, czy idiomow z tlumaczeniem na wloski, niemiecki i wyjasnienie po angielsku dla reszty swiata. Jednak problem z angielskim tez chyba sam pomyslodawca, bo tlumaczenia sa ciekawe. Np: he’s bearing up po niemiecku to aushalten – wytrzymac, po angielsku being brave. I co ma piernik do wiatraka? Z tego co mi sie wydaje, to wersja niemiecka jest chyba blizsza prawdy. Po wlosku to farsi corragio, ale nie rozumiem, wiec nie moge tego porownac, pewnie wyszloby jeszcze co innego.
Dzisiaj jest pierwszy seans. The browning version. Wydaje mi sie, ze czytalam ksiazke na podstawie ktorej to nakrecili, ale nie jestem pewna, przekonam sie na miejscu.