Kolega Moritz byl jak meteor, wpadl, wypadl i pozostawil za soba swiecaca smuge. Moritz pojawil sie jakies 2 miesiace temu. Odpicowany bawarczyk. Lat okolo 22, 180 cm, bialy jak na bialego przystalo, niebieskie oczy, blond wlosy zawsze na zel, garniturek i koszula pasujaca do caloksztaltu - najczesciej rozowa. Malowany chlopiec. I gada i gada i gada jak najety, nie sposob go powtsrzymac. Glowny temat: JA. 5 minut rozmowy i juz wiemy, ze byl, mieszkal i pracowal w Chinach i w Australii, ze jest cudny, piekny, wspanialy i inteligentny i zadna panna mu sie nie oprze.
Metody Moritza na panny:
1. Na pieska.:) Najbardziej skuteczna (wedlug niego). Trzeba sobie sprawic pieska i chodzic z nim na spacery. Nie bez znaczenia jest rasa. Sam ma labradora i mowi, ze to bardzo dobry wybor, ale jesli chcemy mniejszego to beagel jest rownie dobry. Na spacerze spotyka sie sporo kandydatek i rozczulaja sie na widok tak pieknego i wesolego pieska z tak cudnie lansujacym sie wlascicielem.
2 Na instruktora.:) Narciarstwa, ktorym jest i o czym dowiadujemy sie w 6 minucie rozmowy. Przede wszystkim kazdy wie, ze instruktor to bog seksu o boskim ciele. Koniecznie trzeba miec szpanerskie ciemne okulary i przynajmniej 2 tygodniowa opalenizne, ale o to na nartach nie trudno. Jesli ktos przeoczy cie na stoku, do apres ski zaklada sie czerwony polarek z napisem „instruktor narciarstwa” (zeby nie bylo zadnych niedomowien i watpliwosci). Jednak trzeba sie tez troche przygotowac. Jeszcze przed sezonem udajemy sie do sklepu plytowego i nabywamy DVD z hitami apres ski tego sezonu, zeby nie wypasc jak idiota, ze nie wiemy co jest grane. Wazne: nabyc DVD a nie CD, bo niektore piosenki maja odpowiedni uklad taneczny (patrz hity Ketchup lub Pizza Hut). Jako ze jestesmy jednymi z pierwszych w sezonie, ktorzy znaja uklad tanczeny stajemy sie animatorami calej imprezy i wszystkie szkliste oczy panien skierowane sa na nas. Pod nasze dyktando powtarzaja kazdy ruch. Mozna to wykorzystac i stworzyc wlasna interpretacje np. streeptease na barze, byle nie przesadzic, bo sie zorientuja, ze to chyba nie do konca jest uklad z hitu. I gwozdz programu: A jak on zajmuje sie dziecmi! One go uwielbiaja! Toz to urodzony kandydat na ojca!
Moritz dodal kolorytu naszej grupie. Nie sposob go przeoczyc i czasem niesposob go juz wiecej sluchac, ale czy nie kazdy z nas jest troche egocentrykiem?
Nasz malowany chlopiec to typowy gawedziarz. Wrecz atakuje kolegow z pracy swoimi opowiesciami i ogolna wlasna prezencja. Zostalo mu cos z Australii, jak go odeslesz, wraca jak bumerang. I gada i gada i gada. A glos ma bawarski, donosny. Pewnego razu zamilkl. Byla to chwila wyjatkowa i jedyna w swoim rodzaju. Wracajac z lunchu nasi koledzy sie rozpierzchli pozalatwiac kazdy swoja sprawe i 3 minutowa droge powrotna do biura mialam pokonac tylko z Moritzem. I wlasnie wtedy stal sie ten cud, Moritz zamilkl, nie mial nic do powiedzenia. Czyzbym ja, mala, usmiechnieta, dziewczeca kobitka miala tak piorunujacy wplyw na niego?:)) Chyba sama obecnosc sam na sam z nowo poznana kobieta tak na niego wplynela. Biedaczysko, jaki niesmialy, a tak sie stara aby wypasc na super gwiazde w kazdej sytuacji.:)))
Po pewnym czasie jak sie do mnie przyzwyczail bylismy w stanie prowadzic calkiem normalne rozmowy na rozne tematy, wrecz dyskutowac, bo nie zawsze sie zgadzalismy.
Dzis Moritz wrocil do Monachium i bedzie wpadal tylko w podrozach sluzbowych. A szkoda, bo mimo wszystko calkiem fajny chlopak z niego byl.
piątek, 29 lutego 2008
Moritz
Autor:
Lalaith
o
15:53
0
komentarze
środa, 13 lutego 2008
Problemy domowe
Mieszkanie jest wyposazone w zmywarke jak dla amerykanskiej rodziny, rozmiar XXL. Wkurza mnie, bo jako ze nie gotuje, to nie mam jej czym zapelniac i rzeczy stoja pare dni albo i tydzien i smierdzi.
Ten sam problem jest ze smieciami. Ze wzgledu na segregacje mam 3 kubly, wiec aby ktorys sie zapelnil, zajmuje to znacznie wiecej czasu. Skutek – smierdzi. A jeszcze nie ma lata! Najgorzej jest oczywiscie z odpadami organicznymi, pomimo ze woreczek jest najmniejszy z mozliwych, prawie jak sniadaniowy. W weekend jest jescze do przyjecia, bo ledwie cos zrobie, juz sie kubelek zapelnia, ale w tygodniu jest znacznie gorzej. Do tego woreczek jest podlegajacy samorozkladowi, wiec nie moze za dlugo stac, bo musialabym lyzeczka zdzierac resztki woreczka ze scianek kubelka. Mowie wam, ta ekologia mnie wykancza.
Autor:
Lalaith
o
15:54
0
komentarze
wtorek, 12 lutego 2008
Spotkanie w kinie
Jak zwykle w poniedzialek poszlam do kina oddalonego od mojego domu o 3 minuty drogi, gdzie raz w tygodniu podejmuja walke z wiatrakami i probuja edukowac wloskie spolecznestwo puszczajac filmy w oryginalnej wersji jezykowej, czyli po angielsku. Odbywa sie to ku niezmiernej uciesze dosc sporej grupy obcokrajowcow zamieszkujacej Monze, bowiem rodowitych Wlochow na seansach jest jak na lekarstwo. Wczoraj widownia skladajaca sie z okolo 30 osob przeszla sama siebie. Na sali byl moj kumpel z pracy Tomek wraz z zona i po seansie podeszlam do nich, zeby zamienic pare slow. Nagle gosc stojacy obok odezwal sie Czy tu przypadkiem nie ma wiecej Polakow niz Wlochow? Chyba mial racje, bo jak wyjasnic spotkanie 4 Polakow w tak malym kinie w wiosce pod Mediolanem, ktory nie jest osrodkiem polonijnym?
Marcin, lat kolo 30, wydaje sie byc dosc sympatyczny, mieszka w okolicy juz 2 lata. Teraz wyjezdza do Chin na 2 miesiace, ale potem znow wraca. Byla ich szostka plus spotkali dwie dziewczyny pracujace u Philipsa, ale teraz zostal sam. Dal nam swoj numer, moze sie spotkamy i pogadamy.
Sam film musze przyznac bardzo mi sie podobal, choc koszmarnie dlugi – 2,5 godziny, ze az musieli zrobic przerwe na zmiane tasmy. W nowym roku program kina stal sie znow ambitniejszy, widzialam juz Irine Palm, a wczoraj American Gangster. Wiem ze pojde na Into the wild i jeszcze cos ciekawego w najblizszej przyszlosci sie znajdzie.
Czy mowilam juz, ze w kinie nie ma reklam, rzadko kto kupuje popcorn, bilet kosztuje 3 euro (podczas gdy wypozyczenie DVD 5 euro), a dzwiek nie jest nastawiony jak dla gluchych? Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Monzie.
Do zobaczenia na nastepnym seansie.
Autor:
Lalaith
o
17:31
0
komentarze
środa, 6 lutego 2008
Karnawal
Podobno najlepszy jest w Wenecji. Nie wiem, nie bylam, przynajmniej nie w tym roku. Tutaj zwyczaje sa podobne jak u nas. Je sie faworki i cos podobnego do paczkow. Sa imprezy, ale na ulicy niewiele tego widac. Male dzieci przebieraja sie i w weekend paraduja w tych strojach po ulicy rzucajac konfetti, troche serpentyn i sprejuja takim lepkim kolorowym paskudztwem. W sumie fajnie jest wracac do domu wieczorem po dywanie z konfetti.:) Podobno nawet wiedza co to tlusty czwartek, ale nie swietuja jak my. Postanowilam zatem przyblizyc im polska tradycje i kupilam to cos przypominajace paczki. Jeszcze bardziej ciezko strawne i tluste niz nasze, ale za to nieslodkie, tylko troche posypane cukrem z gory. Wole nasze, moze sobie zafunduje jak wroce.
Jest jednak pewna roznica w zwyczajach. W Mediolanie (w odroznieniu od reszty Wloch) karnawal nie konczy sie we wtorek ostatkowy, tylko jest przesuniety do jeszcze kolejnej soboty. Ja sie pytam: Jak to? Przeciez od srody popielcowej zaczyna sie post i nie wolno urzadzac imprez. To jest religia katolickia obowiazujaca w tym kraju. No coz, w Mediolanie jest inaczej. Miasto grzechu i rozpusty!
Przy okazji zaczela sie dyskusja na temat swiat koscielnych. 6 Wlochow stoi i dyskutuje. A wlasciwie co to jest Corpus Domini? Lacina jest prawie jak wloski, wiec wiedza, ze to Boze Cialo, ale co to oznacza i co sie swietuje? A Pasqua – Wielkanoc to Zmartwychwstanie, czy Wniebowstapienie, a moze Wniebowstapienie jest w Boze Cialo? A co bylo w Wielki Piatek? A tak wogole to byl Jezus, Christ i.... Ja juz nie wytrzymalam i mowie: Superstar! Ratunku!!!! Katolicki kraj, kolo 90% chrzescijan, koscioly jeszcze sa uzywane w oryginalnym celu itd itp, a faktyczna wiedza jest ponizej krytyki.
Autor:
Lalaith
o
11:17
0
komentarze
Hiacynt
Dzis rano w pracy czekala na mnie mila niespodzianka – kwiatek. Szefowa postanowila umilic nam zycie i przyniosla dla wszystkich 3 kobiet (wlaczajac ja sama) po hiacyncie, ktory w niedalekiej przyszlosci ma zakwitnac (o ile dotrwa pod moja opieka). Moj podobno ma byc rozowy – moj ulubiony kolor, ale nie bede narzekac, gest bardzo mily. Przyszedl kolega z zespolu obok i zapytal: A co to za cebule?
Ci faceci sa do niczego.
Autor:
Lalaith
o
10:52
0
komentarze
Weekend narciarski
Umowilam sie z Ewelina, ze pojedziemy razem na narty w weekend. Tzn. wspolny wyjazd mial wygladac tak, ze ona rusza z Monachium, a ja z Mediolanu i spotykamy sie gdzies w polowie drogi.:) Wybralam miejsce kolo Bolzano, jakies 300 km od kazdej z nas. Ewelina zabukowala miejsce, ja mialam wrocic samolotem w piatek poznym wieczorem do Mediolanu, a w sobote wstac o chorej godzinie poznonocnej, czyli jakiejs 5, zeby sie wyrobic na pociag. Plan idealny. Bede sie slaniac na nogach na tych nartach w sobote, ale sport zna i nie takie wyrzeczenia. Wszystko byloby cudownie, gdyby nie wiadomosc, ktora spadla na nas jak grom z jasnego nieba, ze babcia Eweliny zmarla w nocy z czwartku na piatek. W takich okolicznosciach Ewelina musiala jechac raczej do Polski, a nie do Wloch. Cholercia. I co tu teraz zrobic? 300 km i pobudka o 5 rano nie wydaja sie juz tak atrakcyjne.
Przypomnialam sobie slowa Wilmy, ze jak ona mialaby jechac na narty pociagiem to wybralaby Bardonecchie w Piemoncie, przy grnicy z Francja. Z Mediolanu jest bezposredni pociag do Paryza, ktory po 2,5 godzinach jazdy zatrzymuje sie w tej miescinie. Opcja wydaje sie byc bardziej atrakcyjna. Skoro juz sie nastawilam na te narty, wszystko przygotowane, to jade. Nie mam zabukowanego noclegu, ale jest weekend w polowie stycznia, wiec nie nalezy sie spodziewac oblezenia. Po dotarciu na miejsce udalam sie prosto do informacji turystycznej z zapytaniem o nocleg. Pani miala wybitnie nowoczesny system wyszukiwania, czyli telefon i dawaj dzwonic po wszystkich kto ma miejsce. Moje oczekiwania – tanio, dla 1 osoby, blisko wyciagow lub skibusu okazaly sie wygorowane. W koncu udalo sie cos znalezc, ani tanio, ani blisko, skibusu tez brak, bo w weekendy jezdzi tylko po scislym centrum, dalej tylko w dzien powszedni – bardzo logiczne, jak wszystko w tym kraju. Dotarlam, z calym bagazem na plecach, nartami itp. W sumie 2 kilometry marszu pod gore. Bylam zmachana, spocona, zmeczona, a przede mna caly dzien na nartach. Zakwaterowalam sie, przebralam i znow piechota z nartami na barkach ta sama droga w dol, do wyciagu. Na miejscu kolejka do kasy po skipassy, stalam pol godziny, koszmar. Ostatecznie wsiadlam na wyciag o 13, troche pozno jak dla mnie, ale mowi sie trudno. Musialam zmienic buty na narciarskie, wiec plecak z moim zostawilam pod wyciagiem. Nie bylo to optymalne wyjscie, ale lepszego nie widzialam.
Osrodek przyjemny, ale troche za bardzo dla dzieci – duzo tras niebieskich, malo ambitnych i sporo orczykow. Ja juz jestem na to za stara i musze miec kanape, a przynajmniej stare krzeslo. Jednak pogoda dopisala i caly czas prazylo slonce. Bardzo przyjemny dzien. Jezdzilam do samego konca. Wracalam na dol juz po zamknieciu wyciagow. Trasa schodzi wprost na plac, gdzie zostawilam plecak. I co ja widze... jakis gosc gadajac przez komorke bezczelnie idzie z moim plecakiem w moja strone. Zachamowalam tuz przed nim i mowie: Sorki, ale to jest moje. A on na to: O przepraszam, myslalem, ze moje. I oddal mi moj plecak. Caly czas lekko zszokowana stalam z wpietymi nartami i moim plecakiem w reku i patrzylam jak sie oddala. I co? I niby co mialam zrobic? Krzyczec, ze zlodziej, ze policja itd? Przeciez mi oddal. Pobiec, pobic... Swoja droga jakbym mu przylozyla butem narciarskim w czule miejsce, to juz by chyba nic nie splodzil.:) Ale moglabym odpowiadac przed sadem za nadmierne uzycie sily, niewspolmierne do wyrzadzonej mi szkody i dopiero bym sie ugotowala. Czulam sie jak kompletna kretynka, ale nic nie moglam zrobic. Koles jak sie okazalo byl z dwoma kumplami. Dzis ich lowy skonczyly sie niepowodzeniem, ale tylko dzieki slepemu szczesciu, bo gdybym przyjechala 20 sekund pozniej, juz by sladu po nim nie bylo. Po moim plecaku i po butach. I co ja bym wtedy zrobila? Wole nie myslec, bo chyba bym usiadla i ryczala, po czym przyjechala do domu, spakowala sie i wyniosla z tego cholernego kraju. Swoja droga, to koles mial aparat na zebach. To jest cholernie drogie. Wizyta co 1,5 miesiaca okolo 100 euro. I takie oslizle gadzisko lasi sie na moje buty rozmiar 36. Chore.
Niedziela byla juz lepsza. Dralowalam z hotelu w butach narciarskich (nie zamierzam powtarzac wczorajszych bledow). Bylam na stoku z rana. Jezdzilam caly dzien z godzinna przerwa na jedzonko (absolutnie obrzydliwe i drogie) i opalanie. O 18 mialam pociag powrotny. Troche sie opalilam (zeszlo po tygodniu) i pojezdzilam pierwszy raz w tym sezonie.
Oceny w skali 1 do 5:
Osrodek 3
Pogoda 5
Zakwaterowanie 3
Uslugi dla turystow 2
Jedzenie 3
Lokale -1
Ocena ogolna za weekend 4.
Autor:
Lalaith
o
10:50
0
komentarze
