wtorek, 18 grudnia 2007

Odradzam bycie klientem mojej firmy!

Jedna z pierwszych rzeczy jakie musialam zalatwic po podpisaniu umowy o prace to zalozenie konta. Calkiem logiczne biorac pod uwage zblizajaca sie pierwsza wyplate. Poprosilam o pakiet podstawowy – konto, karte do bankomatu, internet i karte kredytowa. HR mial sie zajac wszystkim. Po dwoch tygodniach dostaje przesylke – konto i karta do bankomatu. 50% planu wykonane, a co z pozostalym 50%? Mam sobie zalatwic sama w oddziale, bo oni zapomnieli.
Wchodze do glownego oddzialu banku, zaznaczmy najwiekszego banku na rynku, ktory znajduje sie w budynku centrali. Pytam sie o pania, ktora podobno obsluguje wszystkich expatow i mowi po angielsku. Niestety pani pracuje tylko na rano, a teraz jest popoludnie. Poprosze zatem kogos innego. Zostalam przydzielona do kobietki od kont, ktora ni w zab po angielsku. Do pomocy przyszedl makler i sciagneli jeszcze jakas dwojke z innych departamentow. W sumie stanelo nade mna 5 osob, czesc znala sie na robocie, a czesc tlumaczyla. Wspolnymi silami udalo sie uruchomic internet, a do karty dostalam 2 strony drukow do wypelnienia. Pani stwierdzila, ze jako ze nie umie po angielsku, to powinnam poprosci HR, zeby mi pomogli, bo i tak musze do nich pojsc po pieczatke, ze zgadzaja sie aby pracownik banku bral kredyt u swojego pracodawcy, takie tam procedury bankowe. Wejscie do centrali jest z drugiej strony budynku, wiec zaczelam go obchodzic w kolko. Zadanie wydawalo sie proste, ale jednak dziwnym trafem sie zgubilam i po 15 minutach wyladowalam kolo La Scali. Po kolejnych 15 dotarlam do wejscia.:) W HR pieczatke dali, ale przy wypelnianiu formularza nie pomogli, bo byl krzywo wydrukowany, czesc wyrazow obcieta i wogole brzydki. Nawet ja moglam sie domyslic co powinnam wpisac, ale jak nie ma woli wspolpracy i pomocy, to nic sie nie zdziala. Wrocilam z pustym formularzem i pieczatka do oddzialu. Pani stwierdzila, zebym tylko zostawila numer telefonu, a ona za mnie reszte wypelni. Bardzo milo z jej strony.
Po dwoch tygodniach przychodzi poczta wewnetrzna do mojej szefowej z moim formularzem. Formularz dalej pusty, ale sa fistaszki gdzie wypelnic. Usiadlam z szefowa i razem wypelnilysmy. Zapakowalam w koperte i wyslalam poczta wewnetrzna tak, jak otrzymalam. Po 3 tygodniach prosze kolezanke z pracy Wilme, zeby zadzwonila do oddzialu i dowiedziala sie co z moja karta, bo powinna juz byc. Po kilku telefonach do paru osob okazalo sie, ze nikt mojej aplikacji nie widzial i moze gdzies jeszcze krazy w przestworzach. Wkurzylam sie totalnie. 2,5 miesiaca oczekiwania i nie mam karty, gorzej, nawet procedura sie nie zaczela. A ja musze kupowac bilety lotnicze w necie i nie mam czym placic, przez co przy kupnie musze angazowac pol rodziny.
Stwierdzilam, ze pojde do Deutche Bank, moze tam moja aplikacja nie bedzie zwiedzac wszystkich departamentow. Jednak we Wloszech nie ma wolnego rynku i nie moge miec karty bez konta osobistego, oczywiscie platnego. Coz mialam zrobic? Wracam do oddzialu i zaczynam zabawe od nowa. Pani mowi po angielsku, dala mi inny druk, ale tez powiedziala, ze sama go wypelni i zebym tylko dala numer telefonu. Czuje sie jak w Dniu Swistaka. Tym razem nie zadala pieczatki HR, powiedziala, ze sam mail wystarczy. I znow czekam i znow nie wiem czy za pare tygodni aplikacja nie wyladuje na moim biurku do wypelnienia lub do dostarczenia pieczatki.

Gaz

Otrzymalam pierwsza fakture za gaz. Zuzycie gazu miesieczne 36 centow, oplata stala za dystrybucje 2.92 euro, VAT 33 centy, oplata jednorazowa za zmiane nazwiska na fakturze z poprzedniego najemcy na nowego 80.62 euro!:))
Kocham nasz kraj, nasze podatki, nasze spolki skarbu panstwa i monopole!

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Imprezka w wydaniu niemieckim i inne atrakcje

W sobote poszlysmy zaliczyc obowiazkowy punkt programu, dla ktorego przyjechalam – Weinachtsmarkt. Rzeczywiscie jest cudowny, w samym centrum, na glownym placu pod bajecznym ratuszem. Stanowiska z takimi rzeczami, jakie mi sie nie snily. Bombki we wszelkich rozmiarach, ksztaltach i malowankach, czubki na choinke, aniolki, szopki i nie wiadomo co jeszcze. Ozdoby drewniane, rzezbione delikatne gwiazdki i pyszne pierniki przeroznych ksztaltow. Raj dla dzieci tych duzych i tych mniejszych. A wszystko to przeplatane stoiskami z Gluehwein, czyli grzancem, z ktorego nie omieszkalysmy skorzystac. Krecilysmy sie wkolko pare razy, bo nie moglam sie napatrzec. Nabylam srebrnego aniola na czubek choinki.
Przeszlysmy sie tez po okolicznych domach handlowych z ciuchami, jak juz szalec to na calego.:) Kupilam sobie kurtke, zupelnie inna niz szukalam, ale podoba mi sie.
Popoludnie zwienczylysmy obiadem w bawarskiej knajpie. Dzis szef polecil pieczen wieprzowa z pyzami i kapusta oraz wiener schitzel nadziewnay pikantnymi drobiazgami, a do tego oczywiscie piwo.
Powrot do domu (okolo 6 przystankow tramwajem) okazal sie nie byc taki prosty, bo tramwaj gdzies skrecil i nas wywiozl. Wrocilysmy sie metrem, po wyjsciu z ktorego krazylysmy po okolicy nie mogac znalezc wlasciwej drogi. Jak juz w koncu dotarlysmy do przystanku tramwajowego, okazalo sie ze oczywisicie tramwaj nam zwial, wiec musialysmy ostatnie 2 przystanki przejsc na piechote. Malo nie zamarzlam. Krecilysmy sie tak chyba pol godziny. Zycie na obczyznie bywa trudne.

Wieczorem udalysmy sie na parapetowke do kolegi z pracy Eweliny – Wolfganga. Wolfi mieszka w Wochngemeinschaft, czyli mieszkanie zajmowane przez 5 facetow w wieku okolo 30 lat. Otworzyl nam jakis gosc, jak sie pozniej okazalo jeden z wlascicieli, ale nasze przyjscie skomentowal tylko, ze fajnie, ze jeszcze ktos przychodzi bez pytania kto czy do kogo. W srodku odkrywalysmy coraz to wieksze rzesze ludzi, w sumie kolo 50 na raz, a ile sie przewinelo, ktozby to wiedzial. Bylo to dla mnie ciekawe doswiadczenie.
Mieszkaniem bym tego raczej nie nazwala, calkiem spora imprezownia wydaje sie lepszym okresleniem. Powierzchnia lokalu – ponad 100 metrow. Dlugi korytarz, w ktorym jest w pelni wyposazony w rozne alkohole bar i samozwanczy barman oraz pilkarzyki. Na koncu korytarza spora kuchnia z duzym stolem. Od korytarza znajduja sie po kolei wejscia do duzych pokoi po jednym dla kazdego mieszkanca. Pokoj Ursa jest najciekawszy – znajduja sie w nim tylko plakaty na scianach i wcisniety w kat na prowizorycznej szafce sprzet grajacy. Przysiasc mozna sobie na skrzynkach po piwie i coli. Na naszej imprezie pelni role parkietu tanecznego. Pokoj Wolfiego – naszego gospodarza - sklada sie z lozka, kanapy, podwojnej niezbyt duzej szafy na ubrania, stolika z komputerem, ogromnego telewozora i stosu DVD. Lampa to juz zbytnia rozrzutnosc, jest sama zarowka. Czego chceic wiecej? Sasiednie pokoje przedstawiaja stan podobny. Jest jeszcze mikro lazienka, do ktorej dostepu broni Lara Croft strzelajaca czerwonym promieninem laseru. W srodku duza wanna wypelniona po brzegi butelkami z piwem, a na scianach zdjecia wlascicieli przylapanych w wannie lub jak z niej wychodza jak ich Pan Bog stworzyl. Klasyczna imprezownia, tylko wlasciciele troche starzy jak na taki styl, a moze to ja sie robie zrzedliwa?
Towarzystwo na imprezce bylo tez ciekawe. Trzeba zaznaczyc, ze motto imprezy brzmialo „vergessene Zeiten” – zapomniane lata i przebranie sie za cokolwiek nawiazujacego do przeszlosci bylo bardzo wskazane. Towarzystwo przebieranie sie wzielo sobie do serca i nie zawsze bylo to zwiazane z historia, jakakolwiek inwencja tworcza byla dobrze widziana. Najwieksza grupe reprezentowali sportsmeni z lat 80-tych. Kicz totalny. Kolorowa grupa odszczepiencow nadawala imprezce jednak niezapomniany wyraz.
Wszyscy, ktorych spotaklysmy byli bardzo mili. Wolfi skakal jak zajaczek z przyklejonym usmiechem. Gdy tylko ktos szedl po kolejny napoj, oferowal tez i nam. Pare osob zagadalo. Z kolei z innymi facetami gralysmy w pilkarzyki i tak czas lecial. Po polnocy czas przyspieszyl, pomimo a moze wlasnie dlatego ze czesc ludzi wyszla. Zrobilo sie troche luzniej i kamerlaniej (blizej 30 osob) i powietrze zaczelo sie przerzedzac, bo wczesniej myslalam ze juz nie wyrobie siekiery dymu papierosowego wiszacej w powietrzu.
Napatoczyl sie Bjoern, kolega Floriana, mieszkanca WG ktory otworzyl nam drzwi. Bjoern przedstawil sie jako romantyk, ktory jednak nie moze z tego wyrzyc, wiec aby nie przymierac glodem zarabia robiac doktorat z chemii, chemii milosci zapewne.:) Bajer pewnie juz nie raz wyprobowany, ale mimo wszystko urzeka. Przegadalysmy z nim nastepne pare godzin, a pod koniec i potanczylysmy troszke. Wyszlysmy tuz przed 4 nad ranem. Bjoern wzial numer Eweliny i dzieki temu utrzymala swoje dotychczasowe tempo wymiany numerow telefonow z facetami – srednio 1 na dwa tygodnie. Dziewczyna ma powodzenie nie powiem. Nie spodziewalam sie takiej aktywnej postawy ze strony Niemcow.:)

Nastepnego dnia pospalysmy troszke dluzej, a szczerze powiedziawszy nie bylam w stanie zwlec sie z lozka o rozsadnej porze i wstalam kolo 12. Nie spieszac sie nigdzie posiedzialysmy, pogadalysmy, wymienilysmy wrazenia z imprezy i nie tylko, a popoludniu w drodze na lotnisko zrobilysmy jeszcze mala rundke po centrum ogladajac budynki i chlonac atmosfere Monachium.
Kolejny udany weekend. Zycie czasem jest przyjemne.:) Nastepnym razem obiecuje, ze wiecej pozwiedzam. A w przyszly weekend lece juz do domu na Swieta! Jupi!:)

Monachium wita zblakane dusze

Jade na weekend w odwiedziny do Eweliny. Pracowalysmy razem w BPHu, a teraz ja jestem w Mediolanie, a ona od dwoch miesiecy w Monachium. Jestem jej pierwszym gosciem.:)
Nie zdazylam jeszcze wyjechac z Mediolanu, gdy dostaje telefon. Ewelina jest jeszcze w Berlinie u taty i chyba nie uda sie jej przyjechac do Monachium przede mna, ale obiecuje, ze cos wymysli. O 22 laduje w Monachium, mam sie dotranportowac do miasta, a tam nastepujace opcje:
a) mieszkanie Eweliny – zamkniete i ja nie mam klucza,
b) pomoze mi kolega Eweliny z pracy Stefan, 50 letni kawaler, raczej nie w moim typie; jakby co moge przenocowac u niego, ale nie wiadomo czy dysponuje dwoma lozkami:)
c) pod mostem? Jest minus 2 w dzien, chyba nie jest to opcja na ta pore roku.
W S-bahnie z lotniska poznalam bardzo milego i bardzo przystojnego Niemca, ktoremu opowiedzialam moj problem, moze on mnie przyjmie?:)
Ostatecznie Ewelina wymyslila plan d). W jej domu jest ktos w rodzaju dozorczyni, ktora ma klucze do mieszkan. W jej zastepstwie dzis jest inna babka i cale szczescie, bo ta druga nie wie jak Ewelina wyglada. Mam pojechac do jej domu, zadzwonic do zastepczyni, powiedziec ze nazywam sie Ewelina i ze zapomnialam klucza. Plan wydaje sie miec szanse powodzenia. Na wszelki wypadek wybieram jeszcze plan b) – asyste Stefana, jakby co to cos wymysli albo zabierze mnie do siebie, zawsze to lepsze niz most.
Spotkalam Stefana na przystanku autobusowym i o 0.15 powiesilismy sie na dzwonku dozorczyni. Dlugo nie odpowiadala. W koncu podniosla sluchawke i nas wpuscila. Wyjasnilismy jej cala sytuacje. Byla troche podejrzliwa, ale jako ze wyrwalismy ja ze snu i wygladala jak tysiac nieszczesc, to nie wdawala sie w dluzsza dyskusje. Pozwolilismy jej isc przodem (zadne z nas przeciez nie wie gdzie sie znajduje mieszkanie). Stanela przed pewnymi drzwiami i pyta sie czy to tu. Oczywiscie, ze tak, a raczej musi byc, bo jak nie to kanal. Otworzyla. Na szczescie mieszkanie bylo puste i sadzac po rzeczach wygladalo na Eweliny. Podziekowalismy grzecznie. Udalo sie! Teraz Ewelina bedzie miala problem jak sie wyda.:)
Pozegnalam Stefana i zadzwonilam do Eweliny, ze jestem i wszystko jest w porzadku. Kamien spadl jej z serca.
Przyjechala o 6 rano skonana po nocy w pociagu w pozycji siedzacej i padla na lozko. Wstalysmy o 11 i dopiero wtedy kazda mogla opowiedziec swoja historie.

piątek, 14 grudnia 2007

Swiat jest baaardzo maly

W budynku, w ktorym pracuje jest jeszcze 3 innych Polakow – dwoch Tomkow i Grazyna. Z Grazyna i reszta towarzystwa od widelca czesto chodze na lunche. Pewnego razu spotkalysmy sie przy automacie do kawy. Wraca juz do Polski po ponad dwoch latach w Mediolanie i rozmawiamy o poszukiwaniu dla niej mieszkania w Wawie. Z checia zamieszkalaby na Sluzewiu nad dolinka, gdzie cale zycie mieszkala. To przyjemna okolica. Zgadzam sie, bo tez tam mieszkalam 8 lat. - A gdzie dokladnie? - Na Bacha. - Ja tez! - A ile? - 36. - Ja tez! - A pietro? - 6. - Ja tez!:)
Nie, to nie kpiny. Bedac dziecmi 8 lat mieszkalysmy na tym samym pietrze, w dwoch roznych czesciach korytarza i poznalysmy sie na 4 pietrze biura w Mediolanie jako dorosle osoby. Tego nie mozna zaliczyc do zbiegow okolicznosci.

W poszukiwaniu lekarza

Moj lekarz pierwszego kontaktu, zwany tu rodzinnym jest jednak geriatra, czyli raczej nie bede potrzebowac jego pomocy. Upewnilam sie tez, ze potrzebuje od niego skierowania do jakiegokolwiek innego lekarza, aby moc nastepnie ustawic sie w niewiadomo jak dlugiej kolejce. Chyba nie mam na to sily, wiec wybadalam kwestie mojego nowego ubezpieczenia i podobno maja zwrocic mi koszty wizyty prywatnej. Podchodze do tego z pewna doza nieufnosci, ale trudno, raz sie zyje. Postanowilam wyprobowac tutejsza sluzbe zdrowia.
Zadanie do wykonania: znalezc lekarza – ginekologa mowiacego po angielsku. Szacowany czas: 3 dni. Rzeczywisty czas realizacji: dwa tygodnie.:)

Pierwsze podejscie – moi sasiedzi – klinika Zucchi, ktora wspolpracuje z uniwersytetem mediolanskim, calkiem spora, maja wiele specjalizacji i 6 ginekologow. Recepcja dla wizyt prywatnych czynna od 8.30 do 12.00 i nijak zapytac sie kogos o lekarzy. Z pozniejszego telefonu okazuje sie, ze zaden z lekarzy nie mowi po angielsku.

Podejscie drugie – znalezc lekarza anglojezycznego. W necie nalazlam strone ambasady amerykanskiej ze spisem takowych lekarzy. Cudownie. Zaczelam dzwonic. Gluchy telefon; nie, taki u nas nie pracuje albo gabinet gdzies daleko, wiec nawet nie probuje.

Podejscie trzecie – znalezc klinike dla obcokrajowcow. Jest pare i to w wiekszosci w centrum. Dzwonie do jednej pare razy, nigdy nikt nie odbiera. Przeszlam sie tam, nie ma zadnego napisu, nawet nazwy przy dzwonku domofonu. Dzwonie do drugiej. Tak, pani doktor przyjmuje w srody popoludniu. Cudownie, zapisuje sie na wizyte, ale szczerze powiedziawszy, to jak ma to byc moj staly lekarz i cos mi wypadnie akurat w srode, to wolalabym takiego, ktory przyjmuje czesciej. Szukam zatem dalej.

Podejscie czwarte – klinika amerykanska zaraz obok pracy – rewelacja. Ide w przerwie na lunch wybadac sprawe. Pod podanym adresem jest blok i zadnej chocby malej tabliczki, ze tu cos takiego jest. Portier mnie wpuszcza i pokazuje srednio ciekawe drzwi. Za nimi nowo zrobione dosc rozbudowane mieszkanie przerobione na gabinety. Z wizytowek i dyplomow na scianach orientuje sie, ze przyjmuje glownie 1 lekarz – amerykanin i jakas kobita od psychologii. Wiecej lekarzy brak. Wielka mi klinika. Z pewna doza nieufnosci pytam sie o ginekologa. Pelna przekonania recepcjonistka potwierdza, ze dobrze trafilam do doktora X. Patrze na wizytowke na kontuarze – doktor X specjalista chorob wewnetrznych i licencjonowany przez federacje lotnicza do badania pilotow. Z coraz wieksza rezerwa patrze na recepcjonistke. Kolejne pytanie - Czy to rutynowa wizyta, czy cos powazniejszego. - A jakie to ma znaczenie? pytam sie. - Bo jak powazniejsze to doktor najpierw porozmawia. ??? I co? Jak bedzie za trudne to nie przyjmie? Moje nogi same zaczynaja wykonywac kroki w tyl. Kurtuazyjnie poprosilam o wizytowke. Dostalam razem z ulotka: Amerykanska klinika swiadczy uslugi w zakresie medycyny rodzinnej, leczymy astme, depresje, mniejsze urazy sportowe, dermatologia, ginekologia, medycyna niemowlat i pare innych. Wlos mi sie zjezyl na glowie. Moja noga na pewno tam nie postanie.

Podejscie piate – Wilma (kolezanka z biura, Wloszka, lat 50 z madrascia naszych mam) mowi, ze najlepiej jest pojsc do lekarza ktory przyjmuje w szpitalu. Polecila dwa. W jednym – recepcjonistka sprawdza, czy ktorys z lekarzy mowi po angielsku (okazalo sie ze jest jeden, tez przyjmuje raz w tygodniu). W koncu zapisalam sie do takiego. Lepszy ten niz klinika, ktora moze sie okazac wielkim niewypalem.
Zapisalam, latwo powiedziec. Wilma mnie zapisala, bo na recepcji nie mowia po angielsku. Ale to nie koniec. Wizyta prywatna, w calosci platna z mojej kieszeni i oto czego potrzeba, zeby sie zapisac: imie i nazwisko, data i miejsce urodzenia, adres zamieszkania, wloski kod fiskalny (ala PESEL) i numer telefonu. Cena: 100 euro plus... znaczek skarbowy.:)
Wole sie nie pytac co by bylo jakbym byla turystka bez codice fiscale i zachorowala. Chyba zostaje amerykanski lekarz, on niczego sie nie boi i wszelkiej pracy sie podejmie.

Podsumowujac: na 2 milionowe miasto po ponad tygodniu poszukiwan udalo mi sie zlokalizowac okolo 4 osoby – ginekologow, ktorzy mowia po angielsku. Nauka jezykow chyba nie jest tu zbyt popularna wsrod lekarzy.

Jak nie bede sie odzywac do polowy stycznia, znaczy ze nie przezylam wizyty.

wtorek, 11 grudnia 2007

Xmas party

Firma sie stara. Zrobili imprezke Xmas Party dla expatow. Fajny lokal, dobre jedzenie, muzyka na zywo, otwarty bar i dobre towarzystwo, czego chciec wiecej. Niestety imprezka byla w poniedzialek, wiec towarzystwo szybko sie zmylo, ale wieczor byl bardzo udany. Czas spedzilam glownie z moim towarzystwem od widelca.
Tak, to ja tam po prawej – moje pierwsze zdjecie we Wloszech.:)). Przedstawiam od lewej: Pinar Turcja, Siegmund Niemcy, George Rumunia, Anna Polska i Grazyna Polska. Tak wlasnie przedstawialismy sie wsrod innych expatow na imprezce. Mowie wam, komiczne uczucie, jak na jakis zawodach miedzynarodowych.:)

Bylo pare ciekawych momentow.
Siegmund poszedl do baru i tam dorwala go jakas panna. Obserwowalismy go z dosc sporej odleglosci i jednoznacznie stwierdzilismy, ze usidlila go Helga – wysoka blond raczej nie pieknosc. Dorosly facet a stal, jak sam potem przyznal z lekkim niepokojem w sercu i nie smial nawet drgnac.:) Okazalo sie, ze Helga to pojecie miedzynarodowe – wszyscy mamy taki sam obraz Niemry i wszyscy nazywamy ja Helga.:) W koncu nasz przyjaciel (przy drobnej pomocy sygnalow dymnych wysylanych z naszej strony) zdolal wyrwac sie z uscisku i to bez uszczerbku na zdrowiu. Gdy przyszedl zapytalismy o imie nowej znajomej. I jak myslicie? Helga! Malo nie spadlismy ze stolkow. Farsa na calego.
Pare dni temu probowalismy zorganizowac polskie aperitivo. Zadanie wyslania maila z zaproszeniem spadlo na mnie. Na portalu wyszukalam wszystkie nazwiska, ktore wygladaly na polskie. Miedzy innymi napisalam do Romana Polaka. A on mi odpisuje: Ciao, volam sa Polak, ale som slovak.:). I tak zaczela sie nasza korespondencja po polsko – slowacku. Stanelo na tym, ze cos razem zorganizujemy, a tak wogole, to poznamy sie na Xmas Party.
Na imprezce Grazyna mi mowi, ze wlasnie przed chwila rozmawiala w wiekszym gronie miedzy innymi z Romanem. Ja podekscytowana prosze, zeby mi go przedstawila, bo koniecznie musze go zabaczyc. Grazyna troche sie ociaga, bo mowi, ze bylo ciemno, wiecej osob i nie jest pewna.:) Ja sie nie zrazam i wyciagam ja, zeby obejrzala dokladnie wszystkich gosci i wskazala podejrzanego. W koncu wskazuje na jednego, ale zarzeka sie, ze nie jest pewna, a przeciez nie podejdzie do niego i sie nie zapyta, czy nie jest tym gosciem, z ktorym wlasnie 5 minut temu rozmawiala. Nie mam innego wyjscia jak zlapac byka za rogi, podejsc i zapytac sie czy on to on. Tak tez zrobilam. Gosc z usmiechem na ustach nachyla sie i zaczyna do mnie gadac, a ja dluzsza chwile nie jestem w stanie dojsc w jakim jezyku. Nic nie kumam! Slowacki niby podobny, ale tak to sie nie dogadamy. Wylawiam slowa w stylu Czech, Praga i juz wiem, ze mocno mi to nie gra i to na pewno nie Roman. Po paru zdaniach dochodze do wniosku, ze on jednak nawija po angielsku! Gosc okazalo sie ma powazne problemy ze sluchem – nosi aparat sluchowy i mowiac w obcym dla nas obojga jezyku w glosnym barze i z duza wada wymowy jest praktycznie niezrozumialy. Wdepnelam w niezle gowienko. Mialam go troche na sumieniu, ale jakos sie wykrecilam z tej rozmowy, moze niezbyt elegancko, ale trudno. Objechalam lekko Grazyne, ze na niezla mine mnie wsadzila, a ona na to, ze w takim razie teraz moze byc juz tylko lepiej.:) Drugi jej typ okazal sie trafiony. Roman jest mlodym, bardzo rozrywkowym gosciem, ktory jest tu zaledwie od miesiaca i ma plan imprezowy na caly najblizszy tydzien. Obiecal dac cynk jak cos sie bedzie kroic, wiec kompan do hulanek juz jest.:)
Poznalam tez druga slowaczke (oczywiscie imie zapomnialam, choc jeszcze dzis rano pamietalam) i Wolfganga – Austria. Na pewien czas przykleil sie do nas tez zarozumialy dupek Florian – Austria, ktory 5 lat siedzial w Polsce w moim banku (jakie szczescie, ze go tam nie spotkalam!). Najwieksza przyjaznia z niewiadomych wzgledow zapalal do Siegmunda i zaproponowal mu, ze musza kiedys razem pojsc na lunch. Siegmund najslodszym glosem odparl: I would love to. Florian spasowial.:)

I tak na drobnych uszczypliwosciach, nowych znajomosciach i ogolnie w szampanskich humorach minal nam przemily wieczor.
Dobranoc.:)

środa, 5 grudnia 2007

Basen

W sobote wybralam sie na basen. Trzeba cos zrobic dla wlasnego cialka, bo tak je zaniedbalam, ze to wola o pomste do nieba. Znalezc basen jest jeszcze trudniej niz sklep spozywczy. Wyszukalam na necie, spisalam adres. Chyba 6 razy chodzilam ulica w te i wewte i jedyne co znalazlam to sklep dla nurkow. Stwierdzilam, ze to dobre miejsce, zeby zasiegnac informacji. Kobieta powiedziala mi, ze to gdzies dalej (dokladniej nie wiem, bo nie zrozumialam). Zapytalam sie jeszcze jednej kobitki, ide gdzie mi mowi, ale nadal nic. W koncu pytam sie 3 goscia, a on mi pokazuje na drzwi 2 metry ode mnie.:) Ani jednego znaku, napisu, nic. Rzeczywiscie weszlam do recepcji, za ktora widac basen i dziewczynki cwiczace plywanie synchroniczne. 8 glowek robi koszmarny halas, bo kazda musi gadac i jak one sie skupiaja na synchronicznych ruchach? Spisalam wszystko z tablicy i zadecydowalam, ze wroce wieczorem gdy jest wejscie wolne.
Przychodze wieczorem. Wita mnie mily mlody czlowiek i wyjasnia na wpol po wlosku, na wpol lamanym angielskim, ze szatnie, pomimo, ze znajduja sie dwie po dwoch stronach recepcji, to ja powinnam sie udac do tej na prawo, a obydwie sa koedukacyjne. Niewzruszona, ze stoickim usmiechem na ustach czekam na kontynuacje wypowiedzi. W szatni sa boksy, w ktorych mozna sie przebrac, a nastepnie ubranie zostawia sie w czesci wspolnej. Nie jest tak zle, wiedzialam, ze na katolicki kraj moge liczyc, w Holandii bardziej bym sie obawiala, ze wypowiedz skonczy sie na koedukacji.
Boksy okazuja sie stosunkowo wygodne, poza drobnym faktem, ze maja drzwi na obydwie strony jak do saloonu, zero klamki, zero zamka, zero chocby haczyka. Innymi slowy z obydwu stron w kazdej chwili ktos moze pchnac drzwi, bo z zewnatrz nie widac czy boks jest zajety.:) Tylko raz musialam odpierac atak intruza, i to kobitki, wiec nie bylo tak zle. Po plywaniu przyszedl czas na kapiel pod prysznicem. Prysznice sa otwarte na szatnie, poprzedzielane jedynie pleksi miedzy soba, wiec nie ma mowy o rozebraniu sie. Jednak mezczyzni sa tu bardzo higieniczni i szoruja sie na calego. Jeden z nich odwrocil sie przodem do sciany, tylem do szatni i sciagnal gatki, zeby dokladnie umyc kazda czesc swego ciala. Siedzac z boku i czekajac na zwolnienie sie prysznica moglam przez pleksi podziwiac niecodzienny widok bialego meskiego tylka. No coz, ja nie mam ciagotek ekshibicjonistycznych i pozostalam w kostiumie.

Poza tym drobiazgiem specyfiki szatni, reszta z grubsza mnie nie zdziwila. Moze tylko, ze bylam chyba jedyna osoba, ktora przyszla z recznikiem. Wszyscy inni przyniesli miesiste szlafroki, w ktorych paraduja i zapewne uwazaja za naturalne gabki dla wody na ciele. Z drugiej strony przez wiekszosc roku nawet lepiej jest wyjsc na zewnatrz mokrym i w klapkach, wiec nie widze problemu.