Wbrew temu, co sie niektorym wydaje nie mieszkam i nie pracuje na farmie. Choc jak sie zastanowic glebiej to nie wiem, czy trafilam lepiej, bo mieszkam i pracuje w komunie.:) Obecnie jestem juz nawet calkowicie prawowitym i legalnym czlonkiem komuny, legitymacje powinnam otrzymac niebawem. Ciekawa jestem czy bedzie czerwona.:)
A tak na serio, to rzeczywiscie musialam sie zarejestrowac w Comune di Monza na pobyt czasowo nieokreslony. Procedura przebiegla bardzo sprawnie. Zostalam poinformowana, ze jako imigrant bede miala wizyte policjanta w domu, ktory sprawdzi, czy jestem zywym czlowiekiem, a nie zmyslona kupka danych. Oczywiscie szanse zastania mnie w domu sa nikle, wiec pozostawi kartke w skrzynce gdzie i kiedy mam sie zameldowac.
Czekam tydzien. Zaczyna sie drugi. W miedzyczasie wylaczylam w kinie komorke, a poniewaz mam na niej PIN, ktorego nie moge zmienic to go zapomnialam i nie moglam wlaczyc przez kolejne 2 dni. Gdy w koncu uruchomilam komorke znalazlam na poczcie glosowej wiadomosc po wlosku. Jakis facet mowil bardzo oficjalnym tonem. Domyslilam sie, ze pewnie to policjant. Przyszlam do pracy i dalam Lorenie do wysluchania i przetlumaczenia. Tak jak sie spodziewalam. Policjant byl, nie zastal mnie i chce zebym sie zglosila. Ale wiekszy problem jest, ze twierdzi iz nie znalazl mojego nazwiska na dzwonku ani mojej skrzynki na listy. Jakis slepy musial byc, bo nazwisko jest czarno na bialym, a w sumie ma do wyboru okolo 15 guzikow, w tym tylko jedno z obcym nazwiskiem, wiec nie tak trudno je znalezc. Jednak nie byl na tyle mily aby sie przedstawic ani powiedziec z ktorego posterunku dzwoni. Lorena weszla na net i wpisala cos co mialo oznacza policja (nie powtorze, ale nie mialo zadnego poliz/ce w nazwie, ani nawet carabineri) i odnalazla 5 posterunkow w Monzie. Znalazlysmy wszystkie na mapie i wytypowalysmy ten najbardziej prawdopodobny. Zadzwonila. Tak to ten i powinnam sie stawic. Posterunek przyjmuje interesantow we wtorki od 9 do 11 i w czwartki od 15 do 16.30, ale zarzekaja sie, ze pracuja codziennie od 7 do 20.:) Jest czwarek 14. We wtorek bede w Polsce, wiec zbieram sie i jade teraz. Mimo, ze jestem tu legalnie i to tylko standardowa procedura, to rece mi sie trzesa, puls przyspiesza, a przed oczami slowo „deportacja”. Jestem bardziej dzieckiem kapitalizmu niz komunizmu, ale caly czas odczuwam obawy o deportacje, zabranie paszportu, zakaz wjazdu, traktowanie jak obywatela gorszej kategorii itp.
Znalazlam posterunek. Na poczatek portiernia, gdzie przez dziurki zaczynam tlumaczyc panu policjantowi po co przyszlam, do kogo i w jakiej sprawie. On przerywa mi w polowie, macha rekami, kaze czekac, wychodzi do mnie i mowi:
- Pooowoooliii i wyyyraaaznieee.
- Dooobrzeeee.
Pan najwidoczniej nie jest lotny w angielskim. Zaczynam sylabizowac wrzucajac wloskie slowa:
- I was in Comune per registrare. The policeman come a mia casa itd.
W koncu skumal.
- 1 pietro, drugie drzwi na lewo.
Weszlam, w srodku przy biurku siedzi pan. Ten to juz zupelnie nic po angielsku. Dukam po wlosku o co chodzi.
- Aaaa to pani znajoma dzwonila dzisiaj?
- Tak, to ta sprawa.
- Zaraz znajde pani akta. W tej teczce nie ma, pewnie to kolegi, ktorego nie ma.
W kolegi teczce tez nie bylo.
- Poprosze dokument.
Podaje. Przepisuje litera po literze moje nazwisko. Przepisal imiona, patrzy na swoje dzielo, marszczy czolo i zamysla sie:
- Jakos tak znajomo mi wyglada to nazwisko.....
Widac jak rozblyska lampka nad glowa i mowi uradowany:
- No tak, to moja sprawa, JA u Pani bylem!
J Policja. W kazdym kraju to samo.
Odnalazl mnie w koncu w swojej teczce. Probuje mi wcisnac, ze nie ma mojego nazwiska na dzwonku i skrzynce. Ja sie upieram, ze jest juz od paru tygodni. Zadne nie daje sie przekonac. Mowi, ze przykleil na drzwiach informacje, ze mam sie zglosic. Nic nie znalazlam, ale skoro sie upiera, to moze cos gdzies zostawil. Wyciaga w koncu formularz i przystepuje do pytan. Mowi powoli, wyraznie i glosno, troche jak do przyglupa, ale dzieki temu latwo mi zrozumiec o co chodzi, wiec nie mam mu za zle, a do tego ogolnie jest bardzo mily.
Dane osobowe, skad jestem, od kiedy, na jak dlugo, gdzie mieszkam, czy wynajmuje, dokladny opis mieszkania lacznie z tym czy meble sa moje, czy wlascicieli, praca, a w koncu zasmucil sie.
- To pytanie bedzie trudne.
Rzeczywiscie bylo trudne, ale pojelam.:) Pytal sie czy juz sie zarejestrowalam w odpowiednim urzedzie jako platnik podatku od wywozu smieci. Lepiej sie nie pytajcie jak to zrozumialam, on sam mocno sie zdziwil jak dalam mu odpowiedz.
To by bylo na tyle.
Witamy na ziemi wloskiej i zyczymy milego pobytu.:)
Jestem z siebie dumna. Sama sie dogadalam z organami wladzy po wlosku, jestem wielka.:)
W nastepnym tygodniu we wtorek po powrocie z Polski znalazlam na swoich drzwiach przyklejona kartke – wezwanie na komende z data sprzed mojej wizyty. Kartke olalam, a jedyne rozsadne wytlumaczenie calej sytuacji to takie, ze pan policjant pomylil domy, nie znalazl mojego nazwiska, zostawil kartke (na ktorej byl moj adres, wlasciwy) i ludzie z tamtego domu stwierdzili ze to wazne, odnalezli moje drzwi i przywiesili kartke na wlasciwym miejscu. Teraz juz pol Monzy wie, ze jestem poszukiwana przez policje.:) To jest wejscie smoka.:)
piątek, 16 listopada 2007
Tak jest, panie wladzo!
Autor:
Lalaith
o
18:04
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz