poniedziałek, 9 czerwca 2008

Toskania dzien 2/3 – noc w Montepulciano

Montepulociano, az mi sie serce lekko sciska, nogi drza, usmiech siega od ucha do ucha a w oczach ogniki. To najslynniejsze w okolicy miasto winnic i wina. Na zboczach tej gory rosna winorosla, z ktorych od wiekow produkuje sie wino Nobile di Montepulciano. Nobile, bo pijala je tylko sama smietanka towarzyska. Jeszcze do niedawna w 70%, teraz juz w 100% robione z winogron San Giovese. Wino lezakuje w beczkach 2 lata, a pozniej rozlewane jest do butelek na nastepne 2 lata. Chyba, ze chcemy rezerwe – mocniejsze wino, bo lezakowalo w beczkach 4 lata. Taka butelka moze u nas w domu postac jeszcze spokojne kolejne 10. Jej cena siegnie wowczas niebotycznych rozmiarow i wtedy zostanie otwarta na specjalna, zupelnie wyjatkowa okazje. Zapach w koncu uwolnionej czerwonej rozkoszy rozniesie sie po pomieszczeniu, lekko uderzy do glowy zanim jeszcze dotkniemy ustami kielicha i przypomni o goracym lecie, zapachu ziemi i traw, o wietrze na czubku gory i o debowej beczce lezacej w glebokiej zimnej piwnicy...:) No chyba, ze przesadzicie, potrzymacie lat nie 10, lecz 11 i po otwarciu poczujecie uderzajacy w nozdrza zapach owszem, ale kwasu, stechlizny, starej kiszonej kapusty, smrod niemozliwy do wytrzymania i czar cudownego lata prysnie, a wraz z nim i wy, probujac jak najszybciej wydostac sie z tego pomieszczenia z bomba chemiczna.:)
Wrocmy jednak do sielskich klimatow.
Montepulciano..i coz ja moga powiedziec... znow kamienne domki, znow strome krete uliczki na czubku gory, znow zapierajace dech w piersiach widoki na okolice, jeszcze wiecej niz dotychczas winiarni, wlasciwie sa na kazdym rogu i sklepikow z lokalnymi wyrobami. Mozna zwiedzic piwnice wina, przechodzic sie wsrod beczek, poprobowac troche i posluchac historii o tym szlachetnym trunku. Mozna przysiasc na glownym placu i leniwie wpatrywac sie w ludzi szwedajacych sie dookola, jakos tez bez wiekszego pospiechu. Zachod slonca zwiencza ten cudowny dzien.
Hotel byl dziwnaczny. Wybudowany na bardzo stromym stoku, z wejsciem na gorze, pokojami na dole, z 3 pietrem pod 1 i tylko jedna sciana wychodzaca na swiatlo dzienne i zapewne jakis widok, choc wiekszosc pokoi, w tym moj byla od strony ogromnej sciany z kamienia oddalonej o 2 metry od okna. Mozna sie bylo totalnie zakrecic, ale mi to nie przeszkadza, bo wychodze do lokalnej knajpy na toskanskie jedzenie zakrapiane winem. Knajpe znalazlam w przewodniku. I wszystko sie zgodzilo – jedzenie bardzo dobre (tagliata, czyt. czyste mieso wolowe pokrojone w grubsze plasterki i grilowane, czyli to co najlepsze ze steka z parmezanem i rukola, swieza wiosenna salatka i do tego oczywiscie czerwone wino z Montepulciano). Niebo w gebie, a wszystko w rozsadnej cenie. Na lekkim rauszu, zwiewnym krokiem wracam do mojego pokoju i zasypiam snem niewinnych.
Wieczorem wypatrzylam sobie winiarnie La Dolce Vita. Najbardziej przypadla mi do gustu i tam skierowalam swoje kroki o poranku (czy zaczynam byc uzalezniona). Odczekalam do 10, gdy otworzyli i stawilam sie jako pierwszy klient. Pan wlaczyl Springstina, wedlug zasady rock rano na rozbudzenie, jazz wieczorem dla atmosfery. Mi odpowiada. Zlozylam zamowienie – 3 butelki Nobile i 3 Morelino di Scansano, a jesli chodzi o wybor winnicy, to zdalam sie na eksperta. Zasluchalam sie opowiesciami o winie, o jego pochodzeniu, o smaku, o zapachu. Jakiez to cudowne zycie wsrod wina, ile szczescia przynosi, wkracza sie w inne przestrzenie.... Chyba jestem na lekkim rauszu, ze tak mowie. Ale nie, uwierzcie, jestem zupelnie trzezwa (w sekrecie powiem, ze siedze w pracy), tylko moje mysli uciekaja do tamtych chwil i tego jak sie wtedy czulam. Uzywka, to brzmi brutalnie, ale miod na dusze i umysl, to juz lepsze okreslenie dla wina.
I dzieki temu uniesieniu udalo sie zaplacic za wino, jak do tej pory najdrozsze w moim zyciu. A to tylko 6 butelek, do tego polowa na prezent. Nawet teraz, zupelnie na trzezwo wiem, ze bylo warto, bo to jest smak zycia i jego kwintesencja.

Oczojebka

Opowiesci lotniskowych ciag dalszy. Moze powinnam przemianowac moj blog na Lalaith na lotnisku?
Wracam ze szkolenia w Polsce. Walizka mala, prawie pusta, ale plyny przekraczaja 100ml, wiec trzeba nadac na bagaz. Ostatnio po tych ciaglych podrozach, stwierdzialam ze stara juz jest bardzo zuzyta i przyda sie nowa. Zakupilam sliczna, mala, coby sie dalo wziac jako podreczny, twarda oczojebka pomaranczowa (to byl jeden z glownych kryteriow, zeby latwo bylo znalezc na tasmie i wogole, zeby bylo kolorowo). Pani w Polsce jak ja nadawalm pytala sie trzy razy, czy aby na pewno chce nadac, bo taka sliczna, a oni tam zniszcza. Ja wiem, ze zniszcza. Nie wiem jak to robia, ale po kazdej podrozy walizka wyglada tak, jakby czolg po niej przejechal. Mowie trudno, ma byc uzytkowa i nadaje. W Mediolanie czekam ze znajomymi na nasze walizki. Ich przyjechaly, wszystkich przyjechaly, tasma stanela, a mojej brak. Niemozliwe, zeby nie zauwazyc oczojebki. Serce zbliza mi sie do gardla. W srodku nic nie bylo, ale taka sliczna nowa walizka! Pierwsza mysl – za ladna i rabneli. Druga mysl – jakas idiotka w Warszawie przyszla na 25 minut przed odlotem i miala pretensje do wszystkich, ze sie spozni, wiec wepchnela sie do mojej odprawy i twierdzila, ze leci do Szczecina. Na pewno moja walizka jest w Szczecinie. Niby nie koniec swiata (choc moze), ale czy ona z tego Szczecina doleci do Mediolanu bez mojej opieki, to watpie. Trzecia mysl – trzeba pojsc do biura rzeczy znalezionych, a scislej jak glosi napis zgubionych i znalezionych, ktore jest jedyna rzecza w hali poza tasmami i ma 7 stanowisk. Hmmm... chyba moj przypadek nie jest taki nadzwyczajny. Tam kolejka. Na pewno moj przypadek nie jest nadzwyczajny. W koncu zajmuje sie mna jakas pani. Alez cudowne wiesci! Walizka jest! Spadla z samolotu, ale panowie jej nie zabrali. Ktos inny z obslugi zobaczyl oczojebke lezaca samotnie pod samolotem i zawiadomil biuro. Po 10 minutach samotna walizka wyjechala na tasmie, kompletnie przemoczona, utytlana w blocie (tu ciagle leje) i jeszcze bardziej niz zwykle pokiereszowana.
Moral z tego taki – kupujcie oczojebki i nie traccie nadziei.:)

Networking

Networking to ostatnio najpopularniejsze slowo, bardzo na czasie i trendy. Przynajmniej tu. A moze tu tak zawsze bylo? W kazdym razie to jest bozek naszej korporacji.

Dzis opiwem troche o pracy. Kilka sytuacji, ktore wywoluja u mnie mdlosci, sniadanie mi podchodzi do gardla i malo sie nie dlawie.

Na pytanie gdzie pracujesz nie odpowiada sie departament taki to a taki, tylko dla pana X, a bezposrednio raportuje do pana Y a nad nimi jest pan Z. I najlepiej aby pan Z to byl sam prezes albo przynajmniej jeden z jego nastepcow.
Podzczas podrozy sluzbowej myslisz, ze sobie odpoczniesz, poczytasz ksiazke, przespisz sie. Nic bardziej mylnego, na odprawie, w samolocie lub w hotelu, chocbys nie wiem jak probowal sie ukryc zawsze dopadnie cie ktos kogo znasz z firmy a ten jest w towarzystwie kolejnego i tak leci wzajemna prezentacja, koniecznie z ustaleniem nazwisk i dla kogo ktory pracuje. Juz od samych nazwisk, zazwyczaj obcych, mozna zwariowac. I nalezy ciagnac ta koszmarnie nudna rozmowe kto z kim i dlaczego robi jaki projekt. Miejmy nadzieje, ze jadles lekkie sniadanie.
Spotkanie integracyjne – wyjazd na narty. Czad! Chwila, chwila, bez podniety. Integracja calej grupy, czyli kto chce ten jedzie (pare tysiecy osob), na 4 dni i trzeba wszystko zaplacic z wlasnej kieszeni. Droga do Niemiec, hotel, ski pass, jedzenie, oplata za wyscigi. No jasne, jeszcze na glowe nie upadlam, za te same pieniadze w tym samym czasie jade z rodzina na narty w Alpy na tydzien. Alez Aniu, czemu nie jedziesz, ty, narciarka? - dopytuje sie szefowa. Ja poza kwestia pieniedzy mowie, ze to chyba srednia integracja tysiecy osob, z ktorych nikt sie nie zna. Wydaje mi sie, ze to nie o to chodzi. No jak to, wlasnie o to! Znasz mnie, ja cie z kims zapoznam, ten z nastepnym i w ten sposob poznasz wplywowych ludzi w banku. A mi sie wydawalo, ze integracja oznacza budowanie mocniejszych wiezi, nie opierajacych sie na czysto zawodowych sprawach miedzy pracownikami, ktorzy maja ze soba cokolwiek wspolnego, a najlepiej razem pracuja. Musze chyba rozszerzyc znaczenie tego slowa.
I tak na kazdym kroku, obrzydzenie mnie bierze.

Polskie HR wymyslily sobie, ze trzeba zbudowac wiezi miedzy polskimi expatami za granica a Pekao SA. Urzadzili dwudniowe szkolenie w Warszawie. Oczywiscie wybrali termin, w ktorym polowa ludzi, tzn. wszyscy z Wloch maja wolne, bo swieto narodowe (zaznacze – poniedzialek w czerwcu, lepiej byc nie moglo). Podobno nie znalezli innego terminu, a my, no coz, chyba sie dostosujecie, no nie? Nie chce jechac, nie bedzie tam nic ciekawego ani nowego, nie znosze Pekao, nigdy tam nie pracowalam i nie chce pracowac. Wogole wszsycy sie wypchajcie i zostawcie mnie w spokoju. Szefowa: Jedz, nie pal za soba mostow, poznaj ich, moze nie sa tacy zli. Moze wpadniesz do swojego szefa (tylko na papierze) i powolujac sie na mnie przypomnisz o sobie. Jeszcze czego! Nie bede powolujac sie na znajomosci wazelinowac jakiemus gosciowi, ktory ma mnie w glebokim powazaniu Ble ble ble. Czuje sie jak uwieziona w kiesielu, ktory jest obslizgly, wszystkiego sie czepia, nie moge sie ruszyc, tylko plywam wsrod tego obrzydlistwa. No ale szefowa placi za lot (to tez wymysl polskich HR, zeby za szkolenie zaplacil kto inny, prawda, ze pomyslowe?:)). Mam za darmo lot do domu, wiec juz trudno, zrezygnuje z dlugiego weekendu w Toskanii i pojade na to chrzanione szkolenie.
Pierwszego dnia wieczorem zorganizowali nam kolacje z degustacja win. Nie powiem, calkiem milo. Na kolacje wpada niezapowiedziany gosc – prezes. Jest nas garstka, panien jeszcze mniej, wiec sadzaja go miedzy mna a druga panna. Kurtuazyjna gadka o nartach i innych pierdolach, nastepnie prezes wyglasza kazania na gorze, a raczej z gory i po pol godziny sie zmyl.
Dostaje smsa. Od szefowej. Nudzi jej sie, czy co? Jak mi minal dzien i buziaki (dlaczego ona nie jest facetem, a moze i lepiej?). Odpisuje – w miare, nic specjalnego, wlasnie jestem na kolacji i siedze kolo prezesa, z ktorym prowadze mala pogawedke. Drugi sms od niej pokazuje pelnie jej szoku. Jakby ja piorun strzelil! Jak ja to robie, ze robie TAKI networking. Jestem jej guru. A ja jakbym tylko mogla, to bym kolo niego nie siadla.
W pracy nie zdazylam przekroczyc progu, a juz wszyscy mi gratulowali kolacji z bylym premierem. No coz... troche przesadzaja, ale dla nich to i tak niezla podnietka.
Papierowemu szefowi nie zlozylam wazeliniarskiej wizyty, ale w tych okolicznosciach chyba zostalo mi wybaczone.
Korporacje wszsytkich krajow laczcie sie!
A powstanie jedno wielkie bagno.:)

czwartek, 22 maja 2008

Toskania dzien 1 - Arezzo

Wyruszylam w moja podroz w nieznane. Wsiadlam do pociagu relacji Mediolan – Florencja. Bylam grubo przed czasem, bo nie bylo lepszego polaczenia z Monzy, wiec zajelam strategiczne miejsce na korytarzu. Wybralam sobie siedzonko w dobrej odleglosci od drzwi wejsciowych i kibelka i jedyne bez poreczy, ktora sie wrzyna w kark gdy chce sie oprzec o sciane. Nawet nie bylo tak zle, lepiej niz oczekiwalam, daleko bylo do dawnych czasow na trasie Warszawa – Zakopane w pierwszy dzien ferii. To bylo przezycie! A tu, bulka z maslem. Od Bolonii nad glowa wisialy mi niezbyt rozkoszne wylewajace sie ze spodni biale brzuszki nalezace do polskiej pary. Na wszelki wypadek nie odezwalam sie.
Pierwszy przystanek – Florencja. Tlum ludzi wsrod ktorych kraze nie bardzo wiedzac co ze soba zrobic, bo mam na tyle malo czasu, ze nie moge zrobic porzadnego zwiedzania. Krece sie zatem po okolicy i ogladam wszystko z zewnatrz. Kolejka do katedry okreca sie wokol niej dwa razy. Mi pozostaje poleganie na wyobrazni, ktora na podstawie przewodnika kreuje zapierajacy dech w piersiach widok ogromnej kopuly katedry z tarasem widokowym przylegajacym do jej wewnetrznych scian. Coz to musi byc za widok! Ale zejdzmy na ziemie, powrocmy do rzeczywistosci. Przebijam sie przez uliczki, koscioly, ratusze, rezydencje bogatcyh i inne atrakcje. Wypadam na plac, gdzie stoi wielki Dawid Michala Aniola. On jest wielki! I wszystko ma wielkie! (I nie mowie tu tylko o dloniach). No fakt, tak jak popatrzyc na cialko, to kawalek niezlego faceta by z niego byl, nic dziwnego, ze go uwazaja za przyklad idealu meskiego ciala. I powiedzcie mi jak to jest? Kobieta idealna ewoluuje. Czasem blada jak sciana, czasem slonecznie opalona, czasem o rubensowych ksztaltach, czasem chuda jak patyczak na wybiegu. A facet, tak i wtedy, tak i teraz ma tak samo idealne cialo. Mozna stac i wzdychac. Potwierdza sie prawda ogolnie znana – zadne zdjecia nie pomoga, nie ma to jak zobaczyc na wlasne oczy w calej okazalosci.:) Nie bez ociagania oddalam sie by ogladac inne posagi – Neptuna, trzy chimery i nie wiem jeszcze co. To byla najlepsza galeria rzezb jaka do tej pory widzialam.
O kurczaki! Musze zdazyc na lotnisko odebrac moj zamowiony samochodzik. Oby tylko tam byl, oby byl, bo inaczej jestem ugotowana!
Lotnisko to mini barak, jak na awionetki, a podobno miedzynarodowe. Parking z samochodami z wypozyczalni byl wiekszy niz samo lotnisko. Samochod jest, stoi, wszystko przygotowane. Obrzydliwy blekitny gadzecik, pasuje tylko do szpilek i rozowej torebki, akurat jak dla damulki, czyli zupelnie nie jak dla mnie.:) Fiat Panda nie nalezy do najpiekniejszych samochodow swiata, ale przeciez nie o to tu chodzi, wazne, zeby byl sprawny i niezawodny (Fiat, dobre sobie, kogo ty probujesz oszukac?). Pan daje mi kluczyki, miejsce 123 i radz sobie pani sama. Szabla w dlon i jedziemy. Zadanie – rozpracowac jak to dziala, wydostac sie z miasta, wjechac na wlasciwa autostrade, rozszyfrowac system placenia za autostrade (nigdy tego wczesniej nie robilam) i jakos dac sobie rade bez GPSa. Przez pierwsze 3 kilometry spocilam sie jak szczur, robilam dziwne zmiany pasow, zupelnie niepotrzebnie, ale poniewaz wszyscy jezdza tu jak stuknieci, nikt nie zwracal na mnie uwagi. Praktycznie nie ma problemu jak komus zajedziesz droge, skrecisz w lewo majac migacz w prawo, przejedziesz na czerwonym, a kierunkowskazow wogole nikt nie uzywa (obserwowalam wszystkie 4 dni, ani razu zaden z samochodow go nie wlaczyl opuszczajac rondo, ktorych tu sporo, no bo po co?). Klaksonu uzywa sie w jednym przypadku – jak za wolno jedziesz.:) Wszytko sie udalo, wyjechalam na autostrade (kolory niebieskie i zielone dla okreslenia autostrady i drogi normalnej sa tu na odwrot), udalo mi sie nie zjechac z niej w zlym miejscu (jak na pasie po ktorym jedziesz jest napisane zjazd do Florencji, to wcale to nie oznacza, ze ten pas zawiezie cie do Florencji) i zaplacic za autosrade (samoobsluga, same guziki i dziurki opisane po wlosku, nic nie rozumiem, ale naciskam najwiekszy i najbardziej wytarty). Z atlasem na kolanach, radiem z jedyna odbierajaca stacja i klima ktorej nigdy nie znalazlam (na szczescie nie bylo tak goraco) szczesliwie dojechalam do Arezzo.
Jakie ono sliczne!!! Jakie cudowne!! Ogladaliscie Zycie jest piekne? Tak wlasnie wyglada Arezzo. Wspinam sie na szczyt gory idac brukowana ulica tylko dla pieszych wsrod sredniowiecznych domow kamiennych. Jest pieknie, jest cudownie, popoludniowe slonce wydobywa z nich terakotowy kolor. Nie ma natloku turystow, mozna odetchnac, jesc lody na schodach kosciola i rozkoszowac sie widokiem. Jeszcze udalo mi sie zobaczyc przed zamknieciem freski Pierro della Francesca. Prawdziwa historia krzyza. Malunki tak trojwymiarowe, ze prawie rzeczywiste. Jak na swoje czasy facet byl geniuszem.
Docieram na glowny plac. Jaki on smieszny, taki przekrzywiony, pochylony, bardzo spadzisty. Nie da sie grac w pilke, bo spada tylko w jednym kierunku. Wszystko dookola jakby czas sie zatrzymal, kamienice, ratusz, podcienia, studnia na srodku, niesamowite. Czy ja moge tu zostac, czy musze jechac w dalsza podroz? Jak to jest takie cudowne, to co bedzie dalej?
Wybralam sie na kolacje. Znalazlam osterie, mala, ciasna, z mnostwem bibelotow na scianach, obrusach w kratke, papierowych serwetach, waska jak tramwaj, ciasna, goraca, prawdziwie lokalna, wloska, idealna. Zamowilam kawalek wieprzowiny z grill, fasolke i wino domowe na kieliszki. Jedzenie lokalne, typowe, na bialych talerzach troche jak z GSu, smaczne, nie wystawne, dokladnie takie jak chcialam. Przy stoliku obok para zamowila specjalnosc okolicy – Fiorentine, czyli stek wolowy z koscia z grilla. Danie numer jeden, kazdy musi sprobowac. Ja na szczescie jestem juz troche w temacie, bo turysta swiezynka, kuszony opisami w przewodniku moze nieopatrznie zamowic sobie taki kotlecik, a wtedy pani przynosi talerz, albo moze deske, albo co innego co uniesie miesko srednicy 30 centymetrow, grubosci 5.:) Danie to jest tylko na wage. Minimalna wielkosc kotlecika – 1 kilo, tak jak sie idealnie odrabuje „plasterek” od calosci.:) Jedyna mozliwosc – zjesc na spolke, co tez obserwowana para uczynila.
Czas sie zbierac do hotelu. Oczywiscie nie wydrukowalam sobie mapki dojazdu, mam sam adres i opis w pamieci, ze znajduje sie ponad miastem, z pieknym widokiem na nie. Udaje sie poza miasto, w gore. Jest ciemno, bardzo ciemno, nie ma latarni, nie ma ludzi, nie ma sie kogo zapytac. Jest! Jest! Facet dowozacy pizze, zlapac, bo to jedyna okazja. Hotel zna, ale jest z kompletnie drugiej strony miasta. Pani pojedzie w tamte okolice i zapyta sie dalej. Tak tez zrobilam. Po drugiej stronie miasta zlapalam kogos na stacji benzynowej. Parka objasnia mi droge – na rondzie prosto, potem po luku do gory skrecic w prawo, dwa ronda, na trzecim w lewo, kierowac sie na zona industriale, na swiatlach w prawo, a potem powinny byc juz znaki. Po drugim rondzie mozna sie totalnie zakrecic, na trzecim kompletnie stracilam orientacje w terenie, nie mialam pojecia z ktorej strony jest Arezzo, ale wiedziona jakims dziwnym instynktem po 3 rondach, 2 zjazdach na autostrade, na ktora nie wjechalam, 4 swiatlach, 5 zakretach, dawno po danych mi wskazowkach, jakims cudem wyladowalam pod hotelem, ktory wedlug mojego rozeznania znajdowal sie na kompletnym bezludziu w okolicy przemyslowej. Nie ma to dla mnie zadnego znaczenia. Ja tu zamierzam sie przespac, rano wrzucic cos na zab i zabierac sie jak najpredzej. Co tez uczynilam. Z bolem serca zrezygnowalam z potancowki emerytow i rencistow, ktora miala miejsce na parterze. Musze przyznac, ze idealnie komponowali sie z wnetrzem, ktore tez czasy swojej swietnosci mialo juz za soba.

Toskania dzien 2 - Cortona

Nastepny przystanek: Cortona.
Droga prowadzi przez rowninie. Na horyzoncie ukazuje sie gora, wyrastajaca na srodku stolnicy, a na jej szczycie usadowilo sie miasto. Widok niesamowity. To miasto to moja Cortona.
Wspinam sie moja blekitna mydelniczka po kretej stromej ulicy. Pod samym szczytam, tuz przed starowka musze zaparkowac. Moj samochod ma ten wielki plus, ze jest najmniejszy z mozliwych, wiec znajduje miejsce akurat dla siebie, z ktorego wszystkie Volvo i Saaby zrezygnowaly. Nie wiem jak to zrobie, ale musze jakos wpakowac moje cacko w ta dziurke, parkujac rownolegle, w polowie na ulicy, w polowie na skrawku ziemi przed urwiskiem. Stromo jak cholera, a ja mam zrobic koperte majac po 5 centymetrow luzu z przodu i tylu, a ostatni raz tak parkowalam chyba na polu manewrowym. Paralizu dopelnia mysl, ze pierwsze 1000 euro za szkody musze wylozyc z wlasnej kieszeni, wiec ewentualne otarcia nie wchodza w gre. Moze w okolicy jest Mentos, the fresh maker, ktory po prostu wstawi moja mydelniczke w miejsce?:) 10, moze 15 razy, przemieszczanie sie o 3 centymetry, ale w koncu sie udalo, nawet za bardzo nie wystaje i bez otarc! Zwyciestwo!:)
Cortona..... ahhh, coz rzecz, mikro raj. Jeszcze piekniejsza niz Arezzo. Strome waskie uliczki, domy z kamienia, placyki, studnie, drewniane portale, okienka w kamiennych plaszczyznach scian i to wszystko tonie w sloncu. Miejsce, w ktorym mozna sie zakochac i nie przeszkadzaja nawet turysci. Usiadlam na schodach do ratusza, w jedynym skrawku cieniu z kawalkiem pizzy i cola w reku. Wyciagnelam nogi i rozkoszowalam sie idealna chwila, wdychajac powietrze, przygladajac sie ludziom, podziwiajac kamienne konstrukcje, odpoczywajac, rozkoszujac sie chwila.
W pewnym momencie drzwi ratusza sie otwieraja i wychodza bordowe wrozki, pieknie wystrojone, za nimi podazaja herosi. Ostatnia wychodzi dama w bieli ze swiezo zaslubionym. Cala grupa idealnie komponuje sie z otoczeniem, oni tu pasuja, ja jestem intruzem, ale robie sie niewidzialna, wtapiam sie w murek pod ktorym siedze i obserwuje wszystko z boku. Nie, to nie wlosi, to amerykanie. A przynajmniej ona. Ma wszystko, druzbow, czekajaca czarna limuzyne, profesjonalnych fotografow z lunetami, obstawe. Przeciez slub jest raz w zyciu, jak juz robic to z cala pompa, w romantycznych wloszech, ze wszystkim co sie da.
Popoludniu byl drugi slub amerykanski. Skad takie powodzenie tego malego miasteczka? Podobno byl kiedys film o wlochach w stanach i jednym z plenerow bylo to miasto. Czy amerykanie robia wszystko pod dyktando filmow? Jakie to banalne.
Z bolem serca opuszczam strome krete uliczki i udaje sie dalej. Tym razem czeka na mnie Montepulciano.