poniedziałek, 9 czerwca 2008

Toskania dzien 2/3 – noc w Montepulciano

Montepulociano, az mi sie serce lekko sciska, nogi drza, usmiech siega od ucha do ucha a w oczach ogniki. To najslynniejsze w okolicy miasto winnic i wina. Na zboczach tej gory rosna winorosla, z ktorych od wiekow produkuje sie wino Nobile di Montepulciano. Nobile, bo pijala je tylko sama smietanka towarzyska. Jeszcze do niedawna w 70%, teraz juz w 100% robione z winogron San Giovese. Wino lezakuje w beczkach 2 lata, a pozniej rozlewane jest do butelek na nastepne 2 lata. Chyba, ze chcemy rezerwe – mocniejsze wino, bo lezakowalo w beczkach 4 lata. Taka butelka moze u nas w domu postac jeszcze spokojne kolejne 10. Jej cena siegnie wowczas niebotycznych rozmiarow i wtedy zostanie otwarta na specjalna, zupelnie wyjatkowa okazje. Zapach w koncu uwolnionej czerwonej rozkoszy rozniesie sie po pomieszczeniu, lekko uderzy do glowy zanim jeszcze dotkniemy ustami kielicha i przypomni o goracym lecie, zapachu ziemi i traw, o wietrze na czubku gory i o debowej beczce lezacej w glebokiej zimnej piwnicy...:) No chyba, ze przesadzicie, potrzymacie lat nie 10, lecz 11 i po otwarciu poczujecie uderzajacy w nozdrza zapach owszem, ale kwasu, stechlizny, starej kiszonej kapusty, smrod niemozliwy do wytrzymania i czar cudownego lata prysnie, a wraz z nim i wy, probujac jak najszybciej wydostac sie z tego pomieszczenia z bomba chemiczna.:)
Wrocmy jednak do sielskich klimatow.
Montepulciano..i coz ja moga powiedziec... znow kamienne domki, znow strome krete uliczki na czubku gory, znow zapierajace dech w piersiach widoki na okolice, jeszcze wiecej niz dotychczas winiarni, wlasciwie sa na kazdym rogu i sklepikow z lokalnymi wyrobami. Mozna zwiedzic piwnice wina, przechodzic sie wsrod beczek, poprobowac troche i posluchac historii o tym szlachetnym trunku. Mozna przysiasc na glownym placu i leniwie wpatrywac sie w ludzi szwedajacych sie dookola, jakos tez bez wiekszego pospiechu. Zachod slonca zwiencza ten cudowny dzien.
Hotel byl dziwnaczny. Wybudowany na bardzo stromym stoku, z wejsciem na gorze, pokojami na dole, z 3 pietrem pod 1 i tylko jedna sciana wychodzaca na swiatlo dzienne i zapewne jakis widok, choc wiekszosc pokoi, w tym moj byla od strony ogromnej sciany z kamienia oddalonej o 2 metry od okna. Mozna sie bylo totalnie zakrecic, ale mi to nie przeszkadza, bo wychodze do lokalnej knajpy na toskanskie jedzenie zakrapiane winem. Knajpe znalazlam w przewodniku. I wszystko sie zgodzilo – jedzenie bardzo dobre (tagliata, czyt. czyste mieso wolowe pokrojone w grubsze plasterki i grilowane, czyli to co najlepsze ze steka z parmezanem i rukola, swieza wiosenna salatka i do tego oczywiscie czerwone wino z Montepulciano). Niebo w gebie, a wszystko w rozsadnej cenie. Na lekkim rauszu, zwiewnym krokiem wracam do mojego pokoju i zasypiam snem niewinnych.
Wieczorem wypatrzylam sobie winiarnie La Dolce Vita. Najbardziej przypadla mi do gustu i tam skierowalam swoje kroki o poranku (czy zaczynam byc uzalezniona). Odczekalam do 10, gdy otworzyli i stawilam sie jako pierwszy klient. Pan wlaczyl Springstina, wedlug zasady rock rano na rozbudzenie, jazz wieczorem dla atmosfery. Mi odpowiada. Zlozylam zamowienie – 3 butelki Nobile i 3 Morelino di Scansano, a jesli chodzi o wybor winnicy, to zdalam sie na eksperta. Zasluchalam sie opowiesciami o winie, o jego pochodzeniu, o smaku, o zapachu. Jakiez to cudowne zycie wsrod wina, ile szczescia przynosi, wkracza sie w inne przestrzenie.... Chyba jestem na lekkim rauszu, ze tak mowie. Ale nie, uwierzcie, jestem zupelnie trzezwa (w sekrecie powiem, ze siedze w pracy), tylko moje mysli uciekaja do tamtych chwil i tego jak sie wtedy czulam. Uzywka, to brzmi brutalnie, ale miod na dusze i umysl, to juz lepsze okreslenie dla wina.
I dzieki temu uniesieniu udalo sie zaplacic za wino, jak do tej pory najdrozsze w moim zyciu. A to tylko 6 butelek, do tego polowa na prezent. Nawet teraz, zupelnie na trzezwo wiem, ze bylo warto, bo to jest smak zycia i jego kwintesencja.

Oczojebka

Opowiesci lotniskowych ciag dalszy. Moze powinnam przemianowac moj blog na Lalaith na lotnisku?
Wracam ze szkolenia w Polsce. Walizka mala, prawie pusta, ale plyny przekraczaja 100ml, wiec trzeba nadac na bagaz. Ostatnio po tych ciaglych podrozach, stwierdzialam ze stara juz jest bardzo zuzyta i przyda sie nowa. Zakupilam sliczna, mala, coby sie dalo wziac jako podreczny, twarda oczojebka pomaranczowa (to byl jeden z glownych kryteriow, zeby latwo bylo znalezc na tasmie i wogole, zeby bylo kolorowo). Pani w Polsce jak ja nadawalm pytala sie trzy razy, czy aby na pewno chce nadac, bo taka sliczna, a oni tam zniszcza. Ja wiem, ze zniszcza. Nie wiem jak to robia, ale po kazdej podrozy walizka wyglada tak, jakby czolg po niej przejechal. Mowie trudno, ma byc uzytkowa i nadaje. W Mediolanie czekam ze znajomymi na nasze walizki. Ich przyjechaly, wszystkich przyjechaly, tasma stanela, a mojej brak. Niemozliwe, zeby nie zauwazyc oczojebki. Serce zbliza mi sie do gardla. W srodku nic nie bylo, ale taka sliczna nowa walizka! Pierwsza mysl – za ladna i rabneli. Druga mysl – jakas idiotka w Warszawie przyszla na 25 minut przed odlotem i miala pretensje do wszystkich, ze sie spozni, wiec wepchnela sie do mojej odprawy i twierdzila, ze leci do Szczecina. Na pewno moja walizka jest w Szczecinie. Niby nie koniec swiata (choc moze), ale czy ona z tego Szczecina doleci do Mediolanu bez mojej opieki, to watpie. Trzecia mysl – trzeba pojsc do biura rzeczy znalezionych, a scislej jak glosi napis zgubionych i znalezionych, ktore jest jedyna rzecza w hali poza tasmami i ma 7 stanowisk. Hmmm... chyba moj przypadek nie jest taki nadzwyczajny. Tam kolejka. Na pewno moj przypadek nie jest nadzwyczajny. W koncu zajmuje sie mna jakas pani. Alez cudowne wiesci! Walizka jest! Spadla z samolotu, ale panowie jej nie zabrali. Ktos inny z obslugi zobaczyl oczojebke lezaca samotnie pod samolotem i zawiadomil biuro. Po 10 minutach samotna walizka wyjechala na tasmie, kompletnie przemoczona, utytlana w blocie (tu ciagle leje) i jeszcze bardziej niz zwykle pokiereszowana.
Moral z tego taki – kupujcie oczojebki i nie traccie nadziei.:)

Networking

Networking to ostatnio najpopularniejsze slowo, bardzo na czasie i trendy. Przynajmniej tu. A moze tu tak zawsze bylo? W kazdym razie to jest bozek naszej korporacji.

Dzis opiwem troche o pracy. Kilka sytuacji, ktore wywoluja u mnie mdlosci, sniadanie mi podchodzi do gardla i malo sie nie dlawie.

Na pytanie gdzie pracujesz nie odpowiada sie departament taki to a taki, tylko dla pana X, a bezposrednio raportuje do pana Y a nad nimi jest pan Z. I najlepiej aby pan Z to byl sam prezes albo przynajmniej jeden z jego nastepcow.
Podzczas podrozy sluzbowej myslisz, ze sobie odpoczniesz, poczytasz ksiazke, przespisz sie. Nic bardziej mylnego, na odprawie, w samolocie lub w hotelu, chocbys nie wiem jak probowal sie ukryc zawsze dopadnie cie ktos kogo znasz z firmy a ten jest w towarzystwie kolejnego i tak leci wzajemna prezentacja, koniecznie z ustaleniem nazwisk i dla kogo ktory pracuje. Juz od samych nazwisk, zazwyczaj obcych, mozna zwariowac. I nalezy ciagnac ta koszmarnie nudna rozmowe kto z kim i dlaczego robi jaki projekt. Miejmy nadzieje, ze jadles lekkie sniadanie.
Spotkanie integracyjne – wyjazd na narty. Czad! Chwila, chwila, bez podniety. Integracja calej grupy, czyli kto chce ten jedzie (pare tysiecy osob), na 4 dni i trzeba wszystko zaplacic z wlasnej kieszeni. Droga do Niemiec, hotel, ski pass, jedzenie, oplata za wyscigi. No jasne, jeszcze na glowe nie upadlam, za te same pieniadze w tym samym czasie jade z rodzina na narty w Alpy na tydzien. Alez Aniu, czemu nie jedziesz, ty, narciarka? - dopytuje sie szefowa. Ja poza kwestia pieniedzy mowie, ze to chyba srednia integracja tysiecy osob, z ktorych nikt sie nie zna. Wydaje mi sie, ze to nie o to chodzi. No jak to, wlasnie o to! Znasz mnie, ja cie z kims zapoznam, ten z nastepnym i w ten sposob poznasz wplywowych ludzi w banku. A mi sie wydawalo, ze integracja oznacza budowanie mocniejszych wiezi, nie opierajacych sie na czysto zawodowych sprawach miedzy pracownikami, ktorzy maja ze soba cokolwiek wspolnego, a najlepiej razem pracuja. Musze chyba rozszerzyc znaczenie tego slowa.
I tak na kazdym kroku, obrzydzenie mnie bierze.

Polskie HR wymyslily sobie, ze trzeba zbudowac wiezi miedzy polskimi expatami za granica a Pekao SA. Urzadzili dwudniowe szkolenie w Warszawie. Oczywiscie wybrali termin, w ktorym polowa ludzi, tzn. wszyscy z Wloch maja wolne, bo swieto narodowe (zaznacze – poniedzialek w czerwcu, lepiej byc nie moglo). Podobno nie znalezli innego terminu, a my, no coz, chyba sie dostosujecie, no nie? Nie chce jechac, nie bedzie tam nic ciekawego ani nowego, nie znosze Pekao, nigdy tam nie pracowalam i nie chce pracowac. Wogole wszsycy sie wypchajcie i zostawcie mnie w spokoju. Szefowa: Jedz, nie pal za soba mostow, poznaj ich, moze nie sa tacy zli. Moze wpadniesz do swojego szefa (tylko na papierze) i powolujac sie na mnie przypomnisz o sobie. Jeszcze czego! Nie bede powolujac sie na znajomosci wazelinowac jakiemus gosciowi, ktory ma mnie w glebokim powazaniu Ble ble ble. Czuje sie jak uwieziona w kiesielu, ktory jest obslizgly, wszystkiego sie czepia, nie moge sie ruszyc, tylko plywam wsrod tego obrzydlistwa. No ale szefowa placi za lot (to tez wymysl polskich HR, zeby za szkolenie zaplacil kto inny, prawda, ze pomyslowe?:)). Mam za darmo lot do domu, wiec juz trudno, zrezygnuje z dlugiego weekendu w Toskanii i pojade na to chrzanione szkolenie.
Pierwszego dnia wieczorem zorganizowali nam kolacje z degustacja win. Nie powiem, calkiem milo. Na kolacje wpada niezapowiedziany gosc – prezes. Jest nas garstka, panien jeszcze mniej, wiec sadzaja go miedzy mna a druga panna. Kurtuazyjna gadka o nartach i innych pierdolach, nastepnie prezes wyglasza kazania na gorze, a raczej z gory i po pol godziny sie zmyl.
Dostaje smsa. Od szefowej. Nudzi jej sie, czy co? Jak mi minal dzien i buziaki (dlaczego ona nie jest facetem, a moze i lepiej?). Odpisuje – w miare, nic specjalnego, wlasnie jestem na kolacji i siedze kolo prezesa, z ktorym prowadze mala pogawedke. Drugi sms od niej pokazuje pelnie jej szoku. Jakby ja piorun strzelil! Jak ja to robie, ze robie TAKI networking. Jestem jej guru. A ja jakbym tylko mogla, to bym kolo niego nie siadla.
W pracy nie zdazylam przekroczyc progu, a juz wszyscy mi gratulowali kolacji z bylym premierem. No coz... troche przesadzaja, ale dla nich to i tak niezla podnietka.
Papierowemu szefowi nie zlozylam wazeliniarskiej wizyty, ale w tych okolicznosciach chyba zostalo mi wybaczone.
Korporacje wszsytkich krajow laczcie sie!
A powstanie jedno wielkie bagno.:)