wtorek, 25 września 2007

Wenecja

Wiajcie moi mili! Juz mnie Kazik zaczal poganiac, ze cos dluga cisza w eterze. Cisza byla, bo bylam po czesci troche zajeta zalatwianiem roznych spraw, po czesci nic sie nie dzialo, a pozniej bylam na wycieczce w Wenecji.
W Wenecji bylam 3 dni od niedzieli do wtorku. Miasto jedyne w swoim rodzaju, zadne inne Wenecje polnocy, poludnia, wschodu czy zachodu nie sa ani troche podobne. Jedyny srodek transportu jest plywajacy – tramwaje wodne, czyli male promy, taksowki, czyli motorowki, gondole lub wplaw. Z ladu mozna zwiedzac Wenecje na piechote, ale koniecznie tylko i wylacznie z mapa, a i tak nie raz skonczy sie na uliczce bez wyjscia, tzn. z wyjsciem prosto do wody i trzeba sie wracac.Uliczki sa tak splatane, ze po 5 sekundach traci sie orientacje w terenie i tylko gdzieniegdzie namalowane na sicanach domow znaki pokazujace jeden z trzech glownych kierunkow ratuja z opresji. Na kazdym rogu spotyka sie grupke zatroskanych zblakanych turystow z rozpacza spogladajacych na mape i dookola siebie. Nikogo to nie ominie.
Glowne atrakcje i glowne ulice sa zalane morzem turystow, bez znaczenia czy to weekend, czy srodek tygodnia. Jesli jednak zboczy sie z glownej trasy, przejdzie w rejon nie opisywany w przewodniku, mozna troche odetchnac. Jednak lokalni mieszkancy gina w tlumie, wydaje sie jakby wogole ich nie bylo. Podobno to jeden z glownych problemow miasta. Wenecjanie topnieja w oczach, z ponad 100 tysiecy po wojnie, zostalo ich dzisiaj 60 tysiecy. To jest tez jeden z powodow, dla ktorych Wenecja wcale nie wydaje mi sie romantyczna. Wszystko nastawione jest na turystow. Dookola tylko sklepy z pamiatkami i knajpy. Nie ma zwyklych sklepow, kawiarenek, w ktorych siedzialyby wloskie babcie, nie ma ludzi rozmawiajacych ze osba na ulicy, jest jedna kolorowa masa z przewodnikiem i mapa w reku przemierzajaca ciagle te same trasy. Gondolierzy traktuja Cie jak zlo konieczne, a w gondoli znajdziesz predzej niemieckich turystow niz zakochana pare. Nie ma nastroju. Troche jak wystep indian w rezerwacie. Jesli jednak wyzbedziemy sie oczekiwan romantycznej atmosfery, miasto samo w sobie jest na prawde warte zobaczenia. Ladne samo w sobie. Waziutkie uliczki, mostki, kanaly, lodki. Jednak nie cukierkowe, zapewne po czesci za sprawa roznego stanu budynkow, czy braku kwiatkow w oknach.

Mialam bardzo zmienna pogode, w kilka minut blekitne niebo i prazace slonce przeistoczylo sie w burze z ulewnym deszczem i piorunami. Uliczki sa tak waskie, ze widac tylko skrawek nieba, wiec nie wiadomo co nadchodzi i to tez ma pewien urok. Nad ranem panuje mgla, brzegi nastepnej wyspy i stojacy na nich majestatyczny kosciol sa niewyrazne w szarej poswiacie, mistyczne. I znow wychodzi slonce i niebo jest bezchmurne.

Nie widzialam wszystkiego, nie da sie w tak krotkim czasie. Skupilam sie na paru najwazniejszych punktach programu, a reszte czasu chodzilam wszedzie dookola, czesto zbaczajac z glownych szlakow i krazac bez spogladania w mape, zeby poogladac to co nmie otacza, a nie tylko z nosem w przewodniku i w szalenczym tempie biegac od jednego zabytku do drugiego.

Wycieczka nie obyla sie bez ciekawostek, zdziwienia czy rozczarowan.
Zarezerwowalam sobie miejsce w hostelu, nie ukrywam, ze glownym czynnikiem decydujacym byla cena. Znalazlam miejsce za 30 euro (wyjatkowo tanio, szczegolnie dla jednej osoby) na wysepce Giudecca z widokiem na plac sw. Marka i cala poludniowa czesc Wenecji. Jak sie okazalo cala obsluga hostelu to mlodzi Polacy, wiec szybko przeszlismy na ojczysty jezyk. Miejsce jak na hostel dosc sympatyczne, jedyny minus to godziny wykwaterowania – do 8 rano, bo potem zamykaja. Dziwne, ale jako ze nie mialam wieczornego zycia rozrywkowego, to sie dostosowalam.
Wszedzie poruszalam sie tramwajem wodnym – najlepszy srodek lokomocji i byla to jedna z moich glownych atrakcji. Gdy prulam przez fale u wejscia do portu, czulam, ze brakuje mi morza. Poplynelabym w rejs, ale nawet taka mikro namiastka sprawiala ogromna przyjemnosc. Bilet jednorazowy kosztuje 6 euro, ale nie ma co sie zalamywac, 3 dniowy juz tylko 30 euro, a tak na prawde to 22 dla mlodziezy. Wenecjanie chca byc wiecznie mlodzi, slowo mlodziez jest niezwykle szerokie i obejmuje ludzi do 29 roku zycia, wiec radze sie pospieszyc, jesli chcecie zalapac sie na znizki. Znizkowy byl tez bilet wstepu do palacu Dozow. Grunt to byc mlodym.:)
Przyszla pora na posilek. Jedno z kryteriow to znow cena, bo 50 euro za jeden obiad to troche za duzo. Tu wskazowka: restauracje sa najdrozsze, tansze sa trattorie i osterie. Istnieje tez cos takiego jak menu turystyczne (wynalazek Wenecji), czyli obiad z ograniczonym wyborem za okolo 17 euro. Skoro jestem nad morzem, uparlam sie zeby zjesc rybe. Znalazlam mila trattorie nad kanalem, tuz przed godzina szczytu, wiec nie musialam miec rezerwacji. W menu turystycznym z ryb wystepuje losos – nie dokladnie o taka rybe mi chodzilo i costam..fish. Menu bylo po wlosku, angielsku, niemiecku i francusku. W zadnym nie zrozumialam co to za ryba, ale ryba to ryba. Zamowilam. Pierwsze danie w porzadku – gnocchi, a na drugie laduje przede mna ryba. Tzn. nie do konca. Raczej ryby to nie przypomina. W bardzo ciemnym sosie plywaja kawalki czegos, co po dokladniejszych ogledzinach okazalo sie rodzajem owocow morza. Ups. Nie jestem fanka owocow morza. Pierwsza dobra wiadomosc – nie jest surowe, druga – przypomina troche kalmary, ktore jeszcze jadam, trzecia zla wiadomosc – nie smakuje nadzwyczajnie. Jako dobrze wychowana dziewczynka z pomoca pieczywa, salatki i wody przelknelam caly obiad. Wiecej tego nie zamowie. Cuttlefish alla veneziana. Przynajmniej nawiazalam kontakt z para szwajcarow siedzacych obok mnie, ktorzy nie omieszkali skomentowac mojej miny gdy podano mi moja rybke.:)

Podrozujac po Wloszech koleja nie nalezy planowac przesiadek. Jedyne co nalezy zaplanowac to 100% czasowa rezerwe na nieprzewidziane wypadki, a raczej przewidziane opoznienia. Podroz powrotna z Wenecji nie nalezala do najprzyjemniejszych. Przyszlam na dworzec znacznie wczesniej i zobaczylam, ze z peronu wlasnie odjezdza poprzedni pociag do Mediolanu z 20 minutowym opoznieniem. Zapytalam sie konduktorki czy moge wsiasc w niego zamiast czekac na moj. Przytaknela, wiec szczesliwa, ze bede 40 minut wczesniej wsiadlam. Jechal powoli, czasem przystawal, a na najblizszej stacji stanal na godzine. Dogonil nas moj pociag, tez z opoznieniem. Nie wiem ktory ostatecznie byl pierwszy, ale moj zamiast 3 godzin jechal 5,5, wiec w domu bylam przed 1 w nocy. Z radoscia rzucilam sie na lozko.

Brak komentarzy: