Poprzedni tydzien byl ciezki, zupelnie zaladowany.
W poniedzialek o 17 przyszla pilna robota – tlumaczenie z niemieckiego na angielski. Nie powiem, bylo to pewne wyzwanie, a dokument bardzo ciekawy, scisle tajny, tylko do wgladu najwyzszego szczebla kierowniczego. Niestety, jeszcze az tak mnie tu nie docenili i poki co do takiego grona sie nie zaliczam, ale jestem cierpliwa.:) Powod otrzymania dokumentu jest bardzo prosty. Angielski jest juz wielkim osiagnieciem i wyzwaniem dla Wlocha, a opanowanie niemieckiego to juz absolutny objaw geniuszu (nie zasiadam jeszcze wsrod najwyzszego kierownictwa, ale geniuszem od jezykow juz mnie zwa, bo przeciez znam 3 i ucze sie 4, jestem przypadkiem niemal doswiadczalnym). Tym samym niemiecki jest tu obcy zarowno dla moich wspolpracownikow jak i szefow. Niestety bycie geniuszem ma tez swoje ciemne strony i tym samym biuro opuscilam o godzinie 21.
Wtorek nie zasluguje na uwage, ale sroda juz owszem.
W srode poszlam ze znajomym z pracy Siegmuntem do teatru. A co, troche sztuki nie zaszkodzi. Sztuka miala tytul Fahrenheit 451 i byla utrzymana w stylu Lema. Ogolnie calkiem niezla, troche efektow pirotechnicznych, dzwiekowych itp., ale moj poziom zrozumienia dialogow oceniam na 25%.:) Fantasy jednak nie jest zbyt logicznym gatunkiem i nie przecenialabym roli pokreconych wywodow filozoficznych. Pomimo dosc ciekawego przedstawienia, nie dotrwalismy do konca. Po 3 godzinach, o 23, lekko przysypiajac, wspolnie doszlismy do wniosku, ze w srodku tygonia taka dawka kultury nam wystarczy. Tym bardziej, ze nastepny dzien mialam miec dosc intensywny.
Czwartek zaczal sie o 5.30. Dosc wczesnie, albowiem o 7.30 mialam samolot do Wiednia. W koncu nadszedl ten czas i polecialam w delegacje zagraniczna do Austrii na dwa dni. Obydwa dni byly cale zapakowane dosc ciekawymi spotkaniami, na ktorych dowiedzialam sie wielu waznych rzeczy, wiec jestem zadowolona. W czwartek wieczor udalysmy sie z moja szefowa do poleconej knajpy w centrum, w ktorej podobno serwuja najlepsze sznycle w miescie. Knajpa byla pelna i trzeba bylo poczekac na miejsce. Ostatecznie zaproponowano nam abysmy usiadly jeszcze z 2 dziewczynami. Fajne mlode dziewczyny okazaly sie Wloszkami. I na tym skonczyl sie moj niemieckojezyczny wieczor, bowiem konwersacje byly prowadzone po wlosku. Byla to moja darmowa lekcja wloskiego przy sznyclu w Wiedniu. Kotlecik okazal sie byc wielkosci pizzy i baaardzo dobry. Jedyny pech – nie serwowali piwa, tylko wino, a ja mialam taka ochote napic sie porzadnego piwa, wino mam tu ciagle, a bursztynowy napoj sni mi sie po nocach. Wzielam Almdudlera, przynajmniej troche folkloru.
Podroz powrotna w piatek wieczor tez miala kolorowe akcenty. Oczywiscie przy bukowaniu biletu zapomnialam o zaplanowanym wczesniej teatrze w srode, wiec musialam przebukowac rezerwacje ze srody na czwartek rano. Efekt byl taki, ze wzrosly koszty, musialam pisac podanie do HR i koniec koncow wyladowalam w klasie biznes.:) Swiatowa sie robie, no nie?:)) Szefowa miala klase ekonomiczna, troche dziwna sytuacja, ale coz ja biedna moge na to poradzic? Odwiedzilysmy przybytek tylko dla wybranych, czyli Business Lounge na lotnisku. Calkiem przyjemne miejsce. Faceci w gajerach okupuja stoliki czytajac gazety. Jest cicho i spokojnie. Najlepsze sa jednak darmowe drinki i jedzonko. Nie bojcie sie, zachowalam klase i skorzystalam jedynie z chipsow (wloskie sa niezjadliwe) i piwa (cieple, troche mi zajelo przyzwyczajenie sie do tego). W samolocie zas podstawowa roznica to jedzenie i normalne metalowe sztucce i porcelanowe talerze, wszystko w wymiarze super mini. Podano krewetki. Dalej ich nie lubie, sprawdzilam, moj gust w tym wzgledzie sie nie zmienil. Ale przystawka – carpaccio i deser – ciasto makowe byly bardzo dobre. I panie stewardesy troche bardziej skakaly kolo mnie. A najlepsze z tego jest to, ze mam wiecej mil na koncie Miles&More.:)))
W domu bylam po 22.
I tak dobrnelismy do weekendu, ktorego opis w nastepnym odcinku.
wtorek, 22 stycznia 2008
Ciezki tydzien
Autor:
Lalaith
o
17:28
0
komentarze
wtorek, 8 stycznia 2008
Nowy kreuje mode w biurze
Departament dalej sie rozrasta. Przyszedl nowy Wloch Alberto, ktory jest niezaleznym strzelcem, tzn. nie w naszym teamie, ale w naszym departamencie na stanowisku raczej w okolicach kierowniczego. Tak wiem, brzmi to dziwnie ale jak nazwac kierownika bez zespolu? W kazdym badz razie jest to 100% Wloch. Tak wloski, ze az mnie przeraza. Najbardziej wloski z mozliwych do tego z odrobina, nie przepraszam, cala chochla cech SGHowych. Jak sam stwierdzil „w poprzednim zyciu byl konsultantem”. W firmie konsultingowej spedzil pare ladnych lat, przy czym podczas lunchu nie omieszkal pochwalic sie w jakich krajach bywal. Mowil tez o szokujacych zwyczajach jakie spotkal. Np. casual Friday. Zwyczaj sam w sobie jeszcze ujdzie, ale to jak ludzie go interpretuja to juz zgroza. Wyobrazcie sobie, ze wspolpracownik w firmie konsultingowej przychodzi do pracy jeansach. W jeansach! To nic, ze nie pracuje z klientami tylko w back office, no ale on juz chyba przesadzil. W firmie konsultingowej pozwalac sobie na taka frywolnosc! A jeden dyrektor, dyrektor! na spotkanie z klientem! poszedl w grafitowym garniturze, ktory mial ciemno fioletowa podszewke i takowe skarpetki. Wstyd! Wstyd absolutny! I jeszcze wyciagnal dlugopis z wewnetrzenj kieszeni. Nasz nowy prawie zapadl sie pod ziemie. A inny zalozyl czerwone skarpetki do czarnych butow i czarnych spodni. To juz jest kompletny odpal. Dobrze, ze wrocil do tego kraju, gdzie wszyscy wiedza jak sie ubrac.
A ja to pewnie tez u niego wywoluje zgroze. Mam czarne buty, czarne sztruksy i czarny zakiet sztruksowo – materialowy, czesciowo haftowany. Wczoraj mialam jeszcze czarna koszulke, ale dzis poszlam na calosc i aby dodac do siebie troche optymizmu mam pomaranczowa!!! To jest zbrodnia!
Ale ja jak to ja, mam to gdzies i niech ten nadety bufon sie wykreca na moj widok. Z takimi ludzmi mu przyszlo pracowac. Co za czasy.
Autor:
Lalaith
o
18:24
0
komentarze
